2021-08-04
Z ziemi Polskiej do Grodna!
Wróciliśmy taksówka ,ale nie pamiętam już w jaki sposób. Czy zatrzymaliśmy po drodze czy poszliśmy na postój. Pamiętam tylko, że siedziałem cały ,,zesrany" w samochodzie i podobnie jak Mariusz Wilczyńsk pisał w jednym z komentarzy, nie wiedziałem czy zajedziemy do domu czy na komisariat.
Na zdjęciu centralnie Jarosław Lazorczyk, podczas jednej z manifestacji w Gdańsku
Opowieść Jarosława Lazorczyka:
Bogdana S. poznałem w Zakopanem na wyjeździe parafialnym z Kościoła na Lakowej. Przedstawił się jako uczeń lll LO w Gdańsku. Po paru chwilach spędzonych razem zaczęliśmy dyskusje na tematy związane z konspiracją. Jak się okazało mieliśmy wspólne zainteresowania. On już miał pewne doświadczenia w działalności na terenie swojej szkoły, ja z racji, że uczęszczałem do szkoły o nie tak dużej renomie i teoretycznie nie tak poważnym potencjale intelektualnym nie miałem takich możliwości jak on. Po pobycie z Zakopanego zdecydowaliśmy, że będziemy kontynuować znajomość i umówiliśmy się w Gdańsku. Przyjechałem do niego do domu. Mieszkał na ulicy sąsiadującej z Topolówka. Bogdan spytał mnie czy chciałbym włączyć się do współpracy z nim. Nie był zainteresowany działalnością w FMW, mówił też, że nie interesuje go praca przy wydawaniu pisma BIT.
Bogdan chciał stworzyć coś swojego, tak przynajmniej mówił. Opowiedział również o powielaczu, który znajdował się w kantorku u niego w szkole i spytał mnie czy byłbym zainteresowany tematem wyniesienia jego. Powiem szczerze, że nie byłem zachwycony tym, po prostu bałem się, nie tyle samej akcji co osoby Bogdana ,którego znałem zaledwie parę tygodni a tu od razu taki temat. Trochę grubo, nie rozumiałem dlaczego nie chciał przystąpić do FMW, nie rozumiałem również dlaczego chciał zrobić to że mną, którego też przecież znał tak krótko. W sumie nic nie rozumiem do dziś i nie wiem jaka pełnił rolę w tamtych czasach. Czy była to tylko sprawa ambicji, rywalizacji itp. czy coś innego?! Przygotowywaliśmy się do akcji parę tygodni, Bogdan miał zdobyć klucze do kantorka i w ciągu zajęć lekcyjnych otworzyć tak okno na korytarzu aby wyglądało na zamknięte. W rzeczywistości miało być niedomknięte, aby można było je otworzyć z zewnątrz. Ja miałem przygotować skrytkę i duża torbę. W dniu akcji miałem wykopać wielki dół za stodołą. Musiałem zrobić to w taki sposób, żeby o niczym nie dowiedzieli się rodzice. Nie chodziło tu tylko o samo wykopanie dołu, ale również zamaskowanie go po włożeniu powielacza. Rodzice nie byli przeciwni mojej działalności konspiracyjnej. Wiedzieli, że chodziłem na wszystkie demonstracje jakie tylko były możliwe, że coś tam robiłem, ale jakby dowiedzieli się, ze... zakopuję na ogrodzie powielacz to by chyba zeszli śmiertelnie. Kopanie zacząłem jak było już ciemno, zajęło mi to okolo1.5 godziny i tylko modliłem się, aby akcja odbyła się, bo inaczej jeszcze tej samej nocy musiałbym zasypywać pusty dół.
Pod Topolówką /III LO Gdańsk/ umówiliśmy się, jak pamiętam o północy (?).Ubrani na czarno w kominiarkach. W plecaku miałem jeszcze łom na wszelki wypadek, jakby okno lub zamek w kantorku nie chciały puścić. Wziąłem też duża niebieska torbę od roweru, który dostałem na Komunię Świętą. Sama akcja przebiegła bardzo sprawnie. Wdrapaliśmy się na budynek pod okno, puściło pięknie i weszliśmy do środka. Otworzyliśmy kantorek, zabraliśmy powielacz /ok 30 kg wielkość starego telewizora kineskopowego/,kilka paczek papieru i pojemników z farbą drukarską. Teraz trzeba było tylko bezpiecznie wrócić do domu. Pierwotnie miałem pomysł, żeby przyjechać Zukiem Tomka Barty rodziców. Bogdan jednak stwierdził, że jadący Żuk w środku nocy przez centrum Gdańska może wzbudzić podejrzenie. Wróciliśmy taksówka ,ale nie pamiętam już w jaki sposób. Czy zatrzymaliśmy po drodze czy poszliśmy na postój. Pamiętam tylko, że siedziałem cały ,,zesrany" w samochodzie i podobnie jak Mariusz Wilczyńsk pisał w jednym z komentarzy, nie wiedziałem czy zajedziemy do domu czy na komisariat. Podjechaliśmy pod most kolejowy na Olszynce, ale nie pod dom. Dalej poszliśmy na pieszo, tak żeby kierowca na wszelki wypadek nie wiedział pod jaki adres jechaliśmy. Na miejscu byliśmy między 3 a 4 w nocy. Bogdan wrócił do domu a ja zakopałem cały ładunek i wróciłem do swojego pokoju przez otwarte okno. Rodzice nawet nie wiedzieli, że wychodziłem z domu. Powielacz leżał w dole około tygodnia po czym postanowiłem go przenieść w inne miejsce, bo Ojciec zaczął się kręcić za stodołą i gnój przerzucać. Przenieśliśmy go do piwnicy u Tomasza Barty. Jednak i tam nie zagrzał długo miejsca. Odkrył go tata Tomka, zdenerwował się bardzo i kazał to szybko wynieść. W trybie alarmowym skontaktowałem się z Bogdanem i on zorganizował przerzut powielacza do FMW. Przyszło do mnie dwóch ludzi, jednym z nich był Jarek Rybicki, drugiego nie znałem, aż do dzisiaj. Okazało się ,że był nim Mariusz Wilczyński. Odebrali towar, jeden z nich nawet spytał się, skąd to mamy ,ale tylko skwitowałem jego pytanie uśmiechem. Tyle go widziałem.
Powielacza już nie było a my skupiliśmy się na redagowaniu pisma. Wymyśliłem nazwę XYZ, przeszła pomyślnie i zaangażowałem do pracy również Tomka Barte. Było nas więc już trzech. Tomek zwerbował do pisania dziewczynę że swojej szkoły. Tak, że grupa liczyła 4 osoby. Bogdan, Tomek, dziewczyna ,wiem, że miała na imię Aśka (widziałem ja tylko raz) i moja skromna osoba. Pismo XYZ było oficjalnym pismem VI LO w Gdańsku oraz Ołowianki. Wydaliśmy 3 numery, mam na myśli zredagowaliśmy. Bogdan za każdym razem przekazywał gotowy już numer do druku. Po wydaniu 3 numeru, umówiłem się z Bogdanem na przygotowanie kolejnego, czwartego. Przeważnie spotykaliśmy się u niego w domu. Tak miało być i tym razem. Pojechałem do niego, drzwi otworzyła jego Mama i powiedziała, żebym więcej tu nie przychodził. Bogdan został aresztowany. Dostałem od Bogdana jeszcze wcześniej numer alarmowy do Jarka Rybickiego z FMW. Miałem się kontaktować tylko w sytuacji krytycznej. Zadzwoniłem, spotkałem się z Jarkiem we Wrzeszczu, pod poczta i powiedział mi, że Bogdan został aresztowany, ale za czyn kryminalny, nie konspiracyjny i żebym się „wyciszył”. Po jakimś czasie wpadła mi w ręce gazeta Dziennik Bałtycki i artykuł o trzech uczniach najlepszych gdańskich szkół, którzy dokonywali włamań do domków na jakiś ogródkach działkowych. W artykule były inicjały Bogdana S, było też napisane, że w więzieniu zdawali maturę. Nic nie wiedziałem o jego działalności poza konspiracyjnej. Tak, więc żadnej wpadki konspiracyjnej nasza grupa nie miała. Został aresztowany Bogdan, za czyny o których nic nie wiedziałem i do dzisiaj nie wiem. Spotkałem go po długich latach. Obecnie jest szanowanym pracownikiem naukowym na Politechnice Gdańskiej
Tyle Jarosław Lazorczyk, myślę, że ta historia będzie jeszcze rozwinięta w jego wspomnieniach których oczekujemy.
Dalsza historia powielacza przez nas nazwanego „latający czestmir” – bo był czeskiej produkcji, przerzucaliśmy go z miejsca na miejsce, dopowie, Mariusz Wilczyński, Piotr Abramczyk, Jarek Rybicki.
Mariusz Wilczyński w temacie dodał:
Jacek Kurski namierzył maszynę i wspólnie
zastanawialiśmy się jak ją pozyskać. Zaczęliśmy od dorobienia kluczy do kantorka, w którym stał (pierwsze piętro, nieopodal klatki schodowej). Jako osoba spoza 3. liceum udając jakiegoś interesanta po prostu wyjąłem klucz z zamka, wsiadłem na rower dorobiłem nowy i wsunąłem klucz na miejsce. Akcję "powielacz" mieliśmy zamiar przeprowadzić za parę dni (wszystko przygotowane!!!). Gdy już doszło do ustalania szczegółów akcji (gdzie ma stać Jacka samochód, przez które drzwi wchodzimy, itd...) przyszła informacja, że ktoś nas ubiegł i zabrał maszynę. Zostaliśmy z dorobionym kluczem jak, nie przymierzając Himilsbach z angielskim.
Dosłownie parę dni później do Jarka Rybickiego (mój sąsiad, którego wciągnąłem do FMW by zaczął wydawać założone przez siebie pismo Biuletyn Informacyjny Siódemka pod szyldem Federacji) zgłosił się człowiek z niewiarygodną propozycją – powielacz za wydrukowanie co jakiś czas jakiegoś pisma (XYZ), konkurencyjnego dla (jak mi się wówczas wydawało) Biuletynu Informacyjnego Topolówka. Później okazało się, że miało być to pismo VI LO (?) – Freud miał by tu wyzwane... Pojechaliśmy we dwójkę z Jarkiem pod wskazany adres (dzisiaj wiemy, że była to ul. Żuławska 3 (?), wówczas zarejestrowałem adres jako domek działkowy na Olszynce. Przekazano nam obciążoną jakimś kształtem torbę po rowerze Wigry. Zatargaliśmy ją (najpierw wózkiem do pieszego wiaduktu kolejowego do postoju taksówek, taksówką na Morenę, tam do umówionej drukarni na ul. Wyrobka. Właściciel mieszkania dokonał przeglądu maszyny etc. Po parokrotnym uruchomieniu maszyny jego matka nie zgodziła się na zainstalowanie drukarni w jej (de facto) mieszkaniu.
Rozpocząłem poszukiwanie lokalu docelowego dla powielacza. Po drodze drukowałem na nim „Monit” w nowo zbudowanym ale jeszcze nie zamieszkałym mieszkaniu siostry Piotra Dowżenko na Niedźwiedniku. W nim wydrukowaliśmy chyba jeden numer pisma?...
Kolejny lokal to mieszkanie mojego kuzyna Ryśka Krupińskiego we Wrzeszczu na ul. Chrobrego. W nim powielacz postał dłuższy czas, parokrotnie w nim drukowałem, m.in. opłatę leasingową za używanie sprzętu – pismo XYZ.
Ja dodam, że FMW drukowała na nim nie tylko pismo „XYZ” ale i „Monit”, później ja przejąłem ten sprzęt i drukowaliśmy wszystko co było możliwe: prasę szkolną, ulotki, ale też „Monit”, mimo, że on już był na sicie przez Darka Krawczyka, Bogdana Falkiewicza z jego ekipą, też i na offsecie przez TZR i drukarnię u Romana Jankowskiego. „Monit” podczas strajków majowych w 1988 był drukowany właśnie na tym powielaczu u mnie w mieszkaniu i piwnicy, ale też w mieszkaniu na Przymorzu, gdzie Bogdan Falkiewicz załatwił lokal–
wychodził codziennie. Strasznie mało poręczny był do przerzucania, 1 osoba miała problem by go nieść. Dodam, że hałasował niemiłosiernie, ale wydajność miał znakomitą. Po strajkach sierpniowych 1988, gdy mieliśmy już powielacz białkowy ze stoczni, poprosił o „latającego czestmira” Mariusz Roman z FMW wtedy Gdynia i jemu przekazałem. Zanim jednak do tego doszło, to właśnie na nim wydrukowałem 1 numer podziemnej „Antymantyki” pismo FMW Region Pomorze Wschodnie. Oddaję głos Mariuszowi, z nadzieją, że jeszcze poszerzy te informacje, gdyż to on z nas ostatni miał do czynienia z tym powielaczem.
„Zanim powielacz powędrował: dokładnie do Polaków w Grodnie (a zatem dzisiejsza Białoruś), przez dłuższy czas był w Gdyni, przerzucany z lokalu do lokalu w pełnej konspiracji. To już było pod koniec 1988, a zatem coraz łatwiejszy był dostęp do offsetu - stąd druk na białku uchodził już wtedy za archaizm, ale mieliśmy zdołowany na wszelki wypadek... Przez długi czas to "białko" było w piwnicy u rodziców Mariusza Kasyny".
Opracował
Robert „Jacek” Kwiatek