2007-07-28
Nawiązaliśmy współpracę z kolegami z Hutnika, wszystkich zainteresowanych obchodami prosimy o kontakt z Leszkiem Jaranowskim tel. 0501 00 62 13
Wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego i po spacyfikowaniu przez ZOMO strajku protestacyjnego w podkrakowskim kombinacie hutniczym (wtedy jeszcze im. Lenina) zaczęły spontanicznie konsolidować się wśród robotniczej załogi zakładowe i wydziałowe grupy oporu. W styczniu 1982 roku dwaj operatorzy Walcowni Drobnej i Drutu Jerzy Ostałowski i Zdzisław Jaworski z pomocą studenta AGH Grzegorza Bednarza wydrukowali pierwszą ulotkę uznaną za numer zerowy pisma „Hutnik”, a pod koniec miesiąca w nakładzie 1000 egz. pierwszy numer podziemnego pisma z utrzymaną przez cały czas jego wydawania charakterystyczną – złożoną z drobnych krzyżyków – winietą. Od tego czasu „Hutnik” ukazywał się regularnie w nakładzie od 4 do 20 tysięcy egzemplarzy (najwyższy nakład osiągnął w 1984 roku numer poświecony pamięci zamordowanego ks. Jerzego Popiełuszki), aż do zwycięskich dla „Solidarności” wyborów w czerwcu 1989 roku, wydawany już wtedy jawnie, choć nadal bez cenzury. Ze swoimi czytelnikami pożegnał się tekstem o symbolicznym tytule „Przekujemy powielacze na lemiesze!”, a jego twórcy i współpracownicy – uznając swoje zadanie za wykonane – powrócili do swych zwykłych zajęć. Nikt z nich nie zrobił w Wolnej Polsce szczególnej kariery, pozostali skromnymi, szeregowymi jej obywatelami.
Pismo stało się organem Tajnej Komisji Robotniczej Hutników. Pojawili się nowi liderzy i nowi współpracownicy także z poza Nowej Huty. Już w pierwszych miesiącach 1982 roku redagowaniem pisma zajął się znany krakowski dziennikarz sportowy Wojciech Marechewczyk, cieszący się mirem wśród załogi kombinatu, bo na początku grudniowego strajku przyprowadził do pomocy hutnikom 300 osobową grupę studentów. Jako redaktor naczelny przez większość okresu wydawania pisma musiał się ukrywać, w międzyczasie internowany, parokrotnie aresztowany, podczas wpadki w drukarni w 1983 roku uratował się brawurową ucieczką z rąk SB-ków. Maciej Mach z Walcowni Blach Karoseryjnych zorganizował na terenie kombinatu hutniczego doskonale funkcjonującą sieć kolportażu i zbierania informacji. Inżynier Jerzy Rusek z Instytutu Obróbki Skrawaniem zajął się kolportażem w mieście. Leszek Jaranowski z Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego był głównym drukarzem i organizatorem zaopatrzenia w papier. Bezcenni też okazali się wypróbowani podczas strajku studenci. Współpracę autorską podjęli znani krakowscy dziennikarze Maria de Hernandez-Paluch, Helena („Lusia”) Lazar, Maria Przełomiec, zmarły już Maciej Szumowski (były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej” w okresie 1980/81, usunięty w stanie wojennym) i Jerzy Surdykowski. Kontaktami zagranicznymi zajmował się Andrzej Łaptaś z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Jan Środoń z PAN. Wszystkich współpracujących nie sposób wymienić. Pismo dysponowało doskonałymi informacjami zbieranymi nie tylko w Hucie, bądź przez dziennikarzy, ale dostarczanymi przez sprzyjające „Solidarności” sprzątaczki z dyrekcji i komitetów partyjnych, które wynosiły poufne materiały, nawet kalki od teleksów przekazujących tajne biuletyny do Komitetu Krakowskiego PZPR. Przez pewien czas I sekretarz Komitetu Fabrycznego PZPR posługiwał się podrzuconym mu wiecznym piórem z nadajnikiem radiowym, dzięki czemu podsłuchiwano jego rozmowy. Dobrym duchem pisma była Barbara Zientarska (Pseudonim „Kaśka”), która nie tylko przepisywała matryce, ale użyczyła swojego domu, w którym prowadzono prace redakcyjne i w którym długo ukrywał się Wojciech Marchewczyk. W sumie wydrukowano i rozkolportowano 202 numery „Hutnika”. Dwukrotnie w 1982 i 1983 roku nadawało swoje audycje radio „Hutnik”. Bezdyskusyjnie było to największe i najszerzej się rozchodzące podziemne pismo zakładowe w Polsce.
Jest rzeczą jasną, że zdławienie głosu zdelegalizowanej „Solidarności” mającego ogromny wpływ na załogę jednego z największych w Polsce zakładów pracy stało się priorytetowym celem krakowskiej bezpieki. Duży nakład i szeroki kolportaż pisma docierającego do wszystkich regionów w Polsce powinny ułatwiać inwigilację i zwiększać ryzyko wpadki, tym więcej że grupa posiadająca bezcenne dla bezpieki informacje dochodziła do 50 osób. Jednak – mimo gorliwych usiłowań i presji z góry – nigdy nie udało się zniszczyć pisma, przede wszystkim dlatego, że żadem agent nie przeniknął do tego ścisłego gremium. Podejrzewani o współpracę z „Hutnikiem” po aresztowaniu milczeli i bezpiece nie udało się niczego istotnego od nich dowiedzieć, ani niczego im udowodnić. Druk i kolportaż były zresztą rozśrodkowane i gdy zdarzała się wpadka jednego elementu, jego funkcje przejmował inny. Przydało się to bardzo, bo wielokrotnie likwidowano poszczególne punkty poligraficzne i kolportażowe, ale całość zawsze funkcjonowała. Aby rozpracować pismo powołano tajną grupę kontrwywiadowczą pod kryptonimem „Wir”, która zamierzała przypisać jego twórcom współpracę z zachodnimi służbami wywiadowczymi, aby posadzić ich na wiele lat za kraty. Efektem długotrwałej obserwacji prowadzonej w całym mieście było wejście bezpieki w czerwcu 1987 roku do domu Barbary Zientarskiej, gdzie aresztowano kilka osób, w tym ukrywającego się Wojciecha Marchewczyka. Sam szef krakowskiej bezpieki, nieżyjący już gen. Jerzy Grubba pofatygował się na miejsce tej akcji, aby powiedzieć swoim ofiarom ironiczne „a kuku!”. Tego samego dnia rozbito też w innym miejscu główną drukarnię pisma. Wieczorem radio i telewizja w całym kraju ogłosiły o likwidacji „wrogiego ośrodka”, ale już następnego dnia ukazał się kolejny numer „Hutnika” z tytułem na pierwszej stronie: „A kuku, generale!” Wydrukowano go w jednej z krakowskich drukarń państwowych dzięki nieżyjącemu już drukarzowi Władysławowi Kucharzowi.
Podczas strajków w kombinacie hutniczym w 1988 roku „Hutnik” ukazywał się codziennie. Mimo, że od najbardziej bolesnej w jego dziejach „wpadki” nie minął rok, zespół zdołał jeszcze rozbudować swoje możliwości.
Był „Hutnik” wspaniałym przykładem współpracy i solidarności różnych środowisk: starego Krakowa i Nowej Huty, robotników i inteligencji, pracowników różnych przedsiębiorstw. Był kolportowany nie tylko w Hucie, ale we wszystkich większych zakładach pracy Małopolski, trafiał regularnie do Warszawy i Gdańska, oraz innych ośrodków podziemnej „Solidarności”, docierał też za granicę. „Wolna Europa” uznawała go za najlepiej poinformowane i wiarygodne pismo podziemne. Był wreszcie „Hutnik” skutecznym wkładem we wspólne dzieło walki o ponowną legalizację „Solidarności”, upadek komunizmu i Niepodległość.