2012-01-28
Dwadzieścia dwa lata temu, 28 stycznia 1990 r., w Gdańsku doszło do okupacji Komitetu Wojewódzkiego PZPR zakończonej interwencją OPOM oraz oddziałów antyterrorystycznych. Jest to dobry moment, aby przybliżyć jak najbardziej tamte wydarzenia, dlatego też, jako uzupełnienie poprzedniego tekstu prezentujemy referat Roberta Kwiatka, uczestnika okupacji KW, wygłoszony w formie relacji podczas konferencji „Wojna o akta” w styczniu 2010 r. Tekst ten stanowi także część publikacji o tym samym tytule wydanej nakładem gdańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w grudniu, 2011 r. Dodatek do wspomnianej relacji stanowi tekst zatytułowany „Nasz komitet”, który ukazał się w 102 numerze pisma „Monit”. Zapraszamy do lektury.
Relacja uczestnika okupacji KW PZPR w Gdańsku
Chciałbym przeprosić w imieniu Marka Fili, który w tej chwili jest w Działdowie, w pociągu, niestety nie dojechał. Witam serdecznie. Mój głos oficjalnie zabrzmi dopiero po filmie, teraz występuję jedynie w imieniu Marka, który jest autorem zdjęć do tego filmu. Cały film trwa około czterdziestu minut, z czego zaprezentuję jedynie piętnaście. Materiał jest autentyczny, bez zmian chronologicznych w montażu, i ukazuje wydarzenia zgodnie z tym, jak autor zarejestrował je na taśmie. Dodano do niego komentarz, który winien osobom niezorientowanym ułatwić zrozumienie wydarzeń, jakie wtedy miały miejsce. Marek Fila był tam wtedy z nami, kręcił ten materiał dla stacji CBS, był też w piwnicach, zawołaliśmy go, gdy odkryliśmy palące się akta, wiórkowane dokumenty. To wszystko pokazano na tym filmie.
Jestem tutaj w roli świadka tamtych wydarzeń. Nie będę się ściśle trzymał faktów ustalonych już przez historyków. Z dużym zainteresowaniem przysłuchiwałem się temu, co mówił pan Antoni Dudek. To bardzo wiele wyjaśnia, z jakiego powodu to się odbyło tak, a nie inaczej. Ale to wiemy dzisiaj, wtedy podchodziliśmy do tego bardziej sercem, co nie oznacza, że nie posiadaliśmy wiedzy. Jednak, czym innym są dokumenty, fakty, a inaczej sprawa wygląda, gdy w grę wchodzą emocje.
Przywołując całą sytuację, należałoby się trzymać chronologii. Wstępem do okupacji Komitetu był wiec, zorganizowany przez FMW pod kościołem św. Brygidy, który odbył się w niedzielę. Na wiecu chcieliśmy poinformować społeczeństwo o przypadkach represjonowania młodzieży, naszych kolegów. Dotyczyło to zamordowania naszego kolegi Roberta Możejki. Do dziś w zasadzie nie wiemy, jak do tego doszło. Był on powiązany z Federacją. Zgodnie z ostatnią informacją widziano, jak zatrzymali go funkcjonariusze SB. Następnego dnia wyłowiono go martwego z okolicznego stawu. Kolejny taki przypadek dotyczył kolegów z FMW Regionu Gdańskiego, Roberta Licbarskiego i Tomasza Kaliny. Malowali oni szablony na mieście. Weźmy pod uwagę, że nie były to już czasy komuny, nie obawialiśmy się represji. Nasza działalność szła troszkę w innym kierunku. Oni malowali te szablony związane z pięcioleciem istnienia FMW. W nocy, na gdańskim Przymorzu, zaczął ich gonić patrol nieumundurowanych funkcjonariuszy, oni się wtedy nazywali chyba „brygadą tygrysa". Strzelali do nich z broni palnej, w końcu ich zatrzymano, pobito ich na V komisariacie w Gdańsku. W naszym przypadku tak jawiła się ta wolna Polska. Budził się w nas bunt, nie bardzo mogliśmy pojąć, czemu tak jest, że z jednej strony mamy rząd Tadeusza Mazowieckiego, z którym część nas się utożsamiała, a z drugiej inni członkowie FMW uznawali, jako jedyną legalną władzę tylko rząd na uchodźstwie. Działania władzy były mało logiczne. Straciliśmy podstawy naszych wyobrażeń o wolnej Polsce. Ci, którzy mieli jeszcze jakieś złudzenia, stracili je.
Zwołaliśmy wiec, wydając oświadczenie mówiące o tych zdarzeniach. Była to nie¬dziela, planowaliśmy wejście do KW we wtorek, ponieważ wtedy zaczynały się ferie. Jak widać na filmie, śniegu nie było, ale było dość zimno. Planowaliśmy wejście w ferie, gdyż nasze środowisko to głównie młodzież szkół średnich, wiadomo, że w tym czasie nie ma lekcji, więc można sobie pozwolić na taką akcję. Podczas wiecu przedstawiliśmy sytuację, tłum był bardzo wzburzony. Był też z nami Mariusz Roman, który dzień wcześniej uczestniczył w zadymach w Warszawie pod Pałacem Kultury, ale o tym może opowie już sam w dalszej części naszego spotkania. Tłum ruszył samoistnie pod Komitet Wojewódzki, nie zorganizowaliśmy go, jako FMW. Pod Komitetem doszło do ataku na budynek. Nie byliśmy tego dnia do tej akcji przygotowani. Ludzie wyrwali stalowe, grube kraty z mocowań. Tymi kratami uszkodzili drzwi, tam były szyby kuloodporne, nie można było ich stłuc. Te drzwi sforsowano i niespodziewanie znaleźliśmy się w środku. Wchodzili z nami - bo to nie była akcja FMW, tylko swoiste pospolite ruszenie - ludzie z KPN, Solidarności Walczącej, Polskiej Partii Niepodległościowej i wszyscy, którzy wtedy funkcjonowali. Ponieważ byliśmy wtedy najlepiej zorganizowaną strukturą, postanowiliśmy nad tym zapanować. Powstała Rada Koordynująca, która miała kontrolować wszystko, co się działo w środku. Wyznaczono osoby pilnujące porządku, zabezpieczyliśmy mienie. Pamiętam, że zawołał mnie ktoś z naszych ludzi, prosząc, bym zszedł do piwnicy i zobaczył, co się tam dzieje. Wchodząc do budynku, nie mieliśmy stuprocentowej wiedzy o niszczeniu dokumentów. Było to nasze podejrzenie, taka plotka po mieście chodziła, dym z kominów się unosił. Jednak czym innym jest podejrzewać, a czym innym posiadać niezbite dowody. Bez nich nasza akcja byłaby powieleniem akcji organizowanych przez KPN, o których mówił pan Antoni Dudek, gdzie chodziło o rozliczenie majątku. W naszym przypadku pojawił się nowy element, można powiedzieć, że złapaliśmy złodzieja na gorącym uczynku.
Wchodząc do tej piwnicy, oniemiałem. Stał tam duży piec, ten film nie oddaje tego, i były tam olbrzymie ilości spalonych dokumentów, papier bardzo trudno się pali. Była niedziela, komuniści pracowali, palili od piątku, czyli przez sobotę nie udało się za¬mienić wszystkiego w popiół. To były olbrzymie paczki wrzucanego masowo papieru. Obok stały dwie duże maszyny, rocznik 1989, czyli świeżutko kupione. Pamiętajmy, że był początek 1990 r., maszyny do niszczenia tego hurtowo to nie są malutkie niszczarki biurowe, to potężne urządzenia, widać na zdjęciach, co robiły z dokumentami. Zawołaliśmy wtedy naszych kolegów: Marka Filę, przygotowującego materiał dla CBS, i Jarka Rybickiego, robiącego dla nas zdjęcia. Było tam jeszcze kilka innych osób. Na początku filmu widać młodego chłopaka z długimi włosami, z aparatem, to prowadzący obecnie tę konferencję Leszek Parell. Na tej sali jest wielu świadków tamtego wydarzenia.
Mając dowody, zdobyliśmy amunicję dla naszych rządzących, którzy nie wiedzieli, jak się z tym problemem uporać. Daliśmy im gotowe rozwiązanie. Musimy mieć świa¬domość, iż dokumenty niszczono od dawna, z pewnością od 1988 r. Mieliśmy informa¬cje od funkcjonariuszy SB, że akcja likwidacji akt trwa na masową skalę, że robią to na działkach, że palą, smażą sobie nad tym kiełbaski, ktoś się tam zatruł, bo materiał pisa¬ny był na maszynach, a taśma zawierała ołów... Takie relacje były, brakowało nam dowodów, które dopiero dzięki tej akcji udało się zdobyć. Byli zaproszeni na pertraktacje nasi posłowie, m.in. pan Edmund Krasowski i obecny tutaj Czesław Nowak. Oni mieli zabrać do sejmu te materiały, myślę, że opowiedzą, co się dalej z tym stało, bo każdy z nich dostał te strzępki zwiórkowanych akt, było to upublicznione, niekoniecznie zainteresowały się tym media.
Skupiliśmy się na pertraktacjach związanych z sytuacją Komitetu, czyli tym, co dalej robić. Były rozmowy z prezydentem [Jerzym] Pasińskim, funkcjonariuszami milicji. Miały one charakter pokojowy, doszło do konsensusu, ustaliliśmy zasady zakończenia sporu. Polegały one na określeniu warunków naszego wyjścia i opuszczenia budynku przez funkcjonariuszy partyjnych. Dodatkowo, w celu zabezpieczenia pomieszczeń, strony zgodziły się na wpuszczenie do budynku straży prezydenckiej, która wraz z naszymi i partyjnymi przedstawicielami miała opieczętować pokoje, budynek. Tak zakończyła się rozmowa, nasze uzgodnienia stały się wiążące, funkcjonariusze milicji odjechali... Wyglądało na to, że wszystko zakończy się szczęśliwie. Niestety, w pewnym momencie otrzymaliśmy od prezydenta Pasińskiego informację, że nasze porozumienia zostają zerwane, bo on nie jest upoważniony do prowadzenia z nami żadnych rozmów, takie otrzymał polecenie od rządu, od premiera Mazowieckiego. Nakazał nam więc natychmiastowe opuszczenie budynku, dodając, iż w przypadku niezastosowania się wkroczą siły porządkowe. My się na to nie zgodziliśmy, czego konsekwencją był około 23.00 szturm funkcjonariuszy milicji i oddziałów antyterrorystycznych na budynek.
Tutaj przerwę na chwilę, bo chciałem wywiązać się ze swej obietnicy, opowiada¬jąc o zdjęciu pokazanym na wstępie filmu. Autorem zdjęcia jest Stefan Kraszewski, wykonał je na dachu Komitetu Wojewódzkiego, w dniu naszej okupacji. Uwiecznił on moment zdejmowania czerwonej flagi. Wtedy Stefana Kraszewskiego nie znałem, pracował dla Polskiej Agencji Prasowej, ja się jeszcze wówczas fotografią nie zajmowałem. Dopiero kilka lat później zostałem fotoreporterem „Dziennika Bałtyckiego", wtedy też dane było mi poznać i zaprzyjaźnić się ze Stefanem. Pewnego dnia, chyba trzy lata temu, Stefan powiedział, że ma moje zdjęcie z KW. Ja na to, że pewnie tak, bo przecież tam byłem... On na to, że na tej fotografii widać, jak ściągam flagę. Byłem zaskoczony, ponieważ ja tej flagi nie ściągałem. Owszem, byłem na dachu, kazałem tę szmatę zerwać, ale ja tego fizycznie nie zrobiłem. Stefan powiedział, że przyniesie mi zdjęcie i sam zobaczę. Dałbym sobie rękę odciąć, że flagi nie ściągałem... Byłem tego pewien, ponieważ, mimo iż był początek 1990 r., nie wszystko było jeszcze jasne, a do wolnej Polski droga jeszcze odległa, nie ufaliśmy komuchom, a ja odpowiadałem za strukturę konspiracyjną, choćby szczątkową. Z tego powodu nie afiszowałem się, pozostając w cieniu. Na filmie często pojawiają się moje ręce, fragmenty ubrania, ale nigdy twarz. Starałem się nie wchodzić w kadr. Ponieważ na tym dachu byli fotoreporterzy, kamery, starałem się nie być w pierwszym szeregu. Raczej mówiłem, co należy robić, niekoniecznie biorąc w tym udział.
Doskonale to pamiętam, tak moja pamięć zakodowała tamten czas. Mówię o tym zwłaszcza do historyków, bazujących na wspomnieniach ludzkich. Tamten moment na¬uczył mnie, by nie do końca wierzyć własnym wspomnieniom, zwłaszcza z tak odległego okresu. Byłem pewien, że nie zdejmowałem tej czerwonej szmaty, zrobili to moi koledzy. Niecierpliwie czekałem na zdjęcie, które miał przynieść Stefan... Kiedy wziąłem fotografię do rąk, zaniemówiłem ze zdziwienia. Na czarno-białej odbitce widać wyraźnie gościa w sweterku w szachownicę, unoszącego ręce do góry i zrywającego flagę! Wytężyłem wszystkie zwoje mózgowe, żeby sobie przypomnieć, jak do tego doszło, jak mogłem wymazać z głowy tak istotny moment. Przypomniałem sobie! Podczas zdejmowania flagi w pewnym momencie mechanizm opuszczania się zaklinował. Ja - to był impuls - podszedłem do niej, by ją szarpnąć. Stefan Kraszewski uchwycił tę sekundę, dzięki której znalazłem się na tym historycznym zdjęciu wraz z kolegami.
Około godziny 23.00, bardzo zmęczony wcześniejszymi przygotowaniami do akcji, położyłem się na górze w jednym z gabinetów, by, choć pół godzinki się zdrzemnąć. Byli też na górze w innym pokoju zabarykadowani jacyś partyjni, z tego, co pamiętam, na początku jeszcze nie usuwaliśmy ich wtedy siłą. Może po informacji o zerwaniu pertraktacji? Mogę się jednak mylić. W każdym razie, prawie już spałem, gdy ktoś przybiegł do „mojego" pokoju z krzykiem, że atakuje milicja. Zbiegliśmy na dół, ustawiając się na korytarzu. Zastanawialiśmy się przez chwilkę, czy się bronić. Niestety, na noc zostało nas tam bardzo niewielu, nie pamiętam dokładnie, może ze trzydzieści osób, więc walka przeciwko przeważającym siłom nie miała sensu. Szturm oddziału antyterrorystycznego od dołu, wyłamującego siekierami drzwi, był tak brutalny, że nawet jeśli stawilibyśmy mu czoło, to atak od tyłu, od stołówki, zamykał nas w swoiste kleszcze, nie pozostawiając złudzeń co do wyniku bitwy. Złapaliśmy się pod ręce, zaśpiewaliśmy hymn, potem Bogurodzicę, oni nas po kolei wyszarpywali, ktoś rzucił krzesłem, ale większych starć nie było. Pozamykali nas do „lodów", takich ciężarowych samochodów więziennych. Przeprowadzano nas z jednego do drugiego. Kiedy jednego z gliniarzy zapytałem, czy będziemy tak długo jeszcze „spacerować", odpowiedzią był cios w zęby, więc postanowiłem więcej nie pytać.
Zawieźli nas na komisariat milicji na ul. Białą do Wrzeszcza. Tam dalszy ciąg odbył się już w sposób cywilizowany. Z pomocą przyszli nam wcześniej wymienieni posło¬wie, senatorowie. Praktycznie do godziny 3.00 rano wypuścili nas wszystkich, chyba nawet niektórych odwieźli samochodami do domu, nie, na dworzec kolejowy... To było zasługą tych trzech posłów, senatorów.
Kolejny dzień rozpoczął się od wydania naszego pisma „Monit", drukowaliśmy nad ranem na powielaczu białkowym. Zamieściliśmy tam informację o wydarzeniach poprzedniego dnia. Przyszliśmy pod Komitet, transparenty nadal na budynku wisiały, tłum gęstniał, a ludzie byli przekonani, że nadal znajdujemy się w środku. Gdy się okazało, że zostaliśmy nocą wyrzuceni, a w środku siedzą funkcjonariusze OPMO, czyli dawne ZOMO, nastąpił kolejny szturm, zmierzający do odbicia Komitetu. To też nie była akcja FMW, ale spontaniczny atak tłumu. Sytuacja zaczęła wyglądać poważnie, w środku zabarykadowani milicjanci, w korytarzu ludzie rzucający kamieniami, pojawiły się butelki z benzyną, milicja używała od wewnątrz gaśnic proszkowych, węży z wodą. Słowem, chaos bitewny. Chcąc opanować sytuację, powstrzymaliśmy ludzi, na filmie widać w drzwiach m.in. Adama Jarzębowskiego...
Decyzja zapadła, gdy poleciały butelki z benzyną, pojawił się ogień, zaistniało ryzyko, że mogą być ofiary w ludziach. Wznowiono pertraktacje. Uczestniczyli w nich ci sami posłowie, senatorowie, pojawił się ksiądz Jankowski. Uzgodniliśmy, iż funkcjonariusze opuszczą budynek, wychodząc głównym wyjściem w utworzonym przez nas szpalerze (to było takie symboliczne zwycięstwo moralne, bardzo na ten punkt milicja nie chciała przystać). Gdy było już ciemno, milicja wśród gwizdów i krzyków opuściła gmach. Kolejnym punktem stało się powołanie i wejście komisji zabezpieczającej budynek, opieczętowującej pokoje. Budynek miał pozostać pusty, na zewnątrz miała odbywać się nasza pikieta, nikt z pracowników nie miał być wpuszczany do budynku. Pracować miała tylko komisja. Doskonale wiedzieliśmy, że to tylko taki gest symboliczny, gdyż wejść do gmachu było znacznie więcej, a nasza pikieta nie była w stanie w pełni zabezpieczyć akt przed dalszym niszczeniem, ale zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy w tamtych okolicznościach. Myślę, że o tym, co działo się wtedy w środku, dopowiedzą zaproszeni na dzisiejszą konferencję historycy, biorący w tym udział. Z mojej wiedzy wynika, że nie było to tak proste i nie w pełni skuteczne. Walka nasza, jak i ta pikieta nie były może spektakularnym sukcesem, ale w gruncie rzeczy odniosły skutek i uratowały wiele dokumentów. Mimo możliwości wejścia i kontynuowania niszczenia akt, komuniści już tego nie robili, zaczęli się bać, widząc, że ktoś im patrzy na ręce.
Pikieta trwała dzień i noc cały tydzień, można powiedzieć, że mieszkaliśmy tam, spaliśmy w śpiworach, a była to zima... W akcji uczestniczyło nieprzerwanie około dwudziestu, trzydziestu ludzi, głównie z FMW, kilku z KPN. Wytrzymaliśmy tydzień, na szczęście nie było mrozów, ale też z ferii wielkiej frajdy nie mieliśmy... Na najbliższą niedzielę zwołaliśmy wiec pod kościołem św. Brygidy, chcąc poinformować społeczeństwo o tym, co się tam wydarzyło. Na mieście krążyły różne kłamliwe informacje, co najbardziej bolało, kolportowane przez, umownie nazywając, „naszą" stronę, czyli dawną opozycję, obecnie sprawującą władzę. Słyszeliśmy m.in., że dopuściliśmy się tam jakichś wielkich dewastacji, że żadne akta nie były niszczone - słowem, jesteśmy chuliganami i kłamcami.
Już na mszy ksiądz Jankowski grzmiał z ambony, mówiąc o niewiadomych siłach, które za tym stoją, mimo iż doskonale nas znał, zarówno osobiście, jak i z wcześniejszej wspólnej walki o wolną Polskę. Pojawiły się zarzuty o utrudnianie pracy panu Mazowieckiemu, wprowadzanie anarchii, bałaganu. Po mszy odbył się tradycyjny wiec z udziałem Lecha Wałęsy. Widząc, co się szykuje, pojawiliśmy się tam z własnym nagłośnieniem, obawiając się - nie bez powodu - odebrania głosu. Podczas tego wiecu doszło do wzajemnych oskarżeń, Lech Wałęsa mówił, że nas, czyli młodzież, powinno się lać paskiem, że jesteśmy na usługach Służby Bezpieczeństwa. Dopiero wtedy, choć niektórzy już znacznie wcześniej wiedzieli, co jest grane, dobitnie zrozumieliśmy, kto jest kim i o jaką Polskę mu chodzi. Było to bolesne doświadczenie, gdy dostaje się nożem w plecy od „swoich".
Wiec dobiegł końca, część fanatyków księdza Jankowskiego i Lecha Wałęsy chciała nas siłą usunąć z kościelnego placu. Było nas jednak zbyt wielu, wezwaliśmy do pochodu, który udał się pod budynek KW PZPR, gdzie odbył się kolejny wiec. Poinformowaliśmy zebranych o tym, co się wydarzyło, i na tym zakończyła się nasza walka z wiatrakami...
Swoistym podsumowaniem tych wydarzeń może być film, jaki pozyskałem z 1PN, a którego tu w pełni świadomie nie zaprezentowałem, nakręcony podczas spotkania Lecha Wałęsy z funkcjonariuszami MO i SB w Gdańsku na Biskupiej Górce, dokładnie w dwa tygodnie po okupacji KW PZPR. Lech Wałęsa na pytanie jednego z ubeków, co robić z tą młodzieżą, która utrudnia porozumienie, wprowadzając anarchię, odpowiedział, że przecież doskonale słyszeli, co powiedział pod [Św.] Brygidą: należy ich tłuc paskiem. Może to stanowić swoistą konkluzję, smutną, ale prawdziwą. Wszyscy - bo dla nas z FMW nie było podziału na WiP [Wolność i Pokój], NZS [Niezależne Zrzeszenie Studentów], FMW czy „Solidarność" - walczyliśmy razem w jednej sprawie. Jak to pan Śniadek powiedział, byliśmy tą „Solidarnością", walczyliśmy pod jej sztandarami. Dla nas „Solidarność" to nie związek zawodowy czy Lech Wałęsa, „Solidarnością" byliśmy też i my! Później, oczywiście, pojawiły się różnice, różne drogi, ale wtedy, w okresie walki, byliśmy razem, jednością. Tak do tego podchodziliśmy, walcząc pod różnymi szyldami, chcieliśmy tego samego, wolnej i niepodległej Polski.
Żyjąc teoretycznie w tej „wolnej" Polsce, dostaliśmy, powiem to kolejny raz, nożem w plecy od swoich. Wtedy nasze drogi rozeszły się definitywnie. Młodzież z FMW, podobnie jak inni wspaniali ludzie tamtej walki, zajęła się swoim życiem, rezygnując z polityki, dopiero teraz, po dwudziestu latach, zaczęliśmy się spotykać, rozmawiać o tym, powołaliśmy Stowarzyszenie FMW. Są oczywiście wyjątki, osoby, które odnalazły się w polityce, ale to dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć. Jak na około 2 tysiące osób, które w skali kraju przewinęły się przez FMW, to żadna liczba. Czy ta młodzież została stracona dla ojczyzny? Jak mieliśmy się inaczej zachować? Gdy koledzy z FMW w Krakowie obalali pomnik Lenina, słyszeli z ust polskiego premiera Tadeusza Mazowieckiego, że nastają na sojusz ze Związkiem Sowieckim, który jest nadal gwarantem naszej suwerenności! Takie było tło tamtych wydarzeń, tego okresu.
Dzisiaj możemy świętować Okrągły Stół i wybory z czerwca 1989 r., jako moment odzyskania wolności, jednak nie dziwmy się tym wszystkim, którzy mają na to inny pogląd, gdyż w pełni posiadają do niego prawo. To, o czym mówiłem, miało miejsce w roku 1990. Czy była to wolna Polska?
R. Kwiatek, Relacja uczestnika okupacji KW PZPR w Gdańsku, [w:] „Wojna o akta”. Studia i materiały źródłowe, pod red. S. Flisa, Gdańsk 2011, s. 29-34.
Nasz Komitet
Partia chyliła się ku upadkowi. Tymczasem po Gdańsku rozniosła się plotka, jakoby w budynku jej komitetu niszczono ważne dokumenty. Co raz też podnosiły się głosy, że nie wolno dopuścić, by czerwone spadkobierczynie PZPR-u przejęły jej, zagrabiony przecież społeczeństwu, majątek. Informacja o niszczeniu archiwaliów państwowych w budynku KW potwierdzały się coraz bardziej. Tymczasem aktualne władze wykazały bierność w tej sprawie. A przecież dokumenty te podlegają prawnej ochronie. Postawa była jasna – nikt nie miał zamiaru przeszkodzić w zacieraniu śladów zbrodniczej działalności.
Coraz to nowi przedstawiciele dogorywającej partii potwierdzali swoje prawo własności do tego oraz innych budynków.
W tej sytuacji mogła zapaść w naszych szeregach tylko jedna decyzja – wchodzimy do środka, zajmujemy gmach i przerywamy proceder. Termin został wyznaczony na wtorek 30.01.1990 r.
Jednak dwa dni wcześniej, 01.28. na placu pod kościołem Św. Brygidy odbył się wiec, na którym informowaliśmy o sytuacji oraz o niedawno zaszłych przypadkach pobić młodych ludzi przez funkcjonariuszy MO, zachowujących przez cały czas bezkarność. Zbuntowani ludzie zawiązali manifestację, która przeszła pod Komitet Wojewódzki. Przez tyle lat tłumiona żądza wymierzenia sprawiedliwości wyzwoliła nawet w najstarszych uczestnikach przejścia niezwykłą energię. W kilka minut wyłamana została stalowa krata, broniąca dostępu do głównego wejścia. Chwyconą przez kilka osób kratą próbowano rozbić szyby w drzwiach, by dostać się do środka. Pancerna szyba nawet nie zarysowała się pod uderzeniami stali…
Po wejściu służba porządkowa FMW nie dopuściła do dewastacji wyposażenia budynku. Nie został naruszony żaden przedmiot, wyłamane żadne drzwi.
Powstała Rada Koordynacyjna trwale zabezpieczyła mienie tak wewnątrz, jak i na zewnątrz budynku. Pierwszą rzeczą, którą udało nam się stwierdzić, był dym wydobywający się z otwartej piwnicy. Żarzyły się w niej i dopalały akta, których nie zdołano wcześniej przemielić. W drugim kacie piwnicy stały worki z dokładnie wiórkowanymi, za pomocą specjalnej maszyny /rok produkcji 1989/ dokumentami. Wszystko zostało sfilmowane, część popiołów i wiórów zabrali ze sobą posłowie, by przedstawić je w Sejmie.
Na terenie komitetu pozostało kilku jego etatowych pracowników, wobec których nie chcieliśmy używać siły.
Około godz. 15.00 do KW przybył prezydent miasta, Pasiński oraz posłowie ziemi gdańskiej i elbląskiej: Krakowski i Nowak; rozpoczęły się negocjacje, które bardzo szybko zakończyły się sukcesem. W myśl umowy pieczę nad budynkiem przejąć miała straż prezydencka, wspólnie z przedstawicielami okupujących i pracownikami partii. Taka też decyzja została przedstawiona majorowi Winiarskiemu, który wraz z oddziałami milicji ok. godz. 17.00 miał zamiar odbić komitet na polecenie premiera i min. Halla. Major odstąpił od ataku na wniosek prezydenta. Po radiotelefonicznej rozmowie z Warszawą, prezydent Pasiński rozgoryczony przekazał nam decyzję rządu: nawiązane przez niego umowy są nie ważne, jego próby rozmów traktowane będą jako podważanie wiarygodności rządu, musi nam natychmiast przekazać ultimatum. Wypełniając polecenie ministra Ambroziaka, instruowanego przez premiera Mazowieckiego, prezydent opuścił gmach KW, „na drogę” otrzymując nasze oświadczenie, ze nie opuścimy dobrowolnie budynku do czasu przekazania go na cele społeczne. Wraz z prezydentem budynek opuściła kilkuosobowa grupa straży prezydenckiej, która miała przejąć od nas pieczę nad majątkiem PZPR.
W związku z zaistniałą sytuacją i podjęciem przygotowań do dalszego zabezpieczenia budynku, została z niego usunięta grupa partyjnych funkcjonariuszy.
Około godziny 23.00 po słownym ostrzeżeniu szturm, na gmach KW przypuściła grupa antyterrorystyczna i oddziały OPMO. Kilkadziesiąt osób, w pełnym uzbrojeniu, siekierami bojowymi sforsowali główne i tylne drzwi do Komitetu, niszcząc je całkowicie. Używając siły wyprowadzono okupujących, trójkę z nich uderzając, po czym zatrzymano 18 osób. Po przewiezieniu na II komisariat, zostały one przesłuchane i następnie zwolnione do domów – ok. godz. 3.00. Należy przy tym zauważyć bardzo kulturalne zachowanie załogi komisariatu, będące przeciwieństwem ich zwyrodniałych „kolegów” z OPMO.
Do budynku KW wraz z milicją wkroczyli działacze partyjni, kontynuując dzieło zniszczenia. Jednocześnie rzecznik gdańskiej PZPR utrzymywał, że gmach pozostaje własnością partii. Zmusiło nas to do rozpoczęcia w dniu 01.29 o godz. 12.00 stałej pikiety pod komitetem. Tego samego dnia ok. 16.00 kilkanaście osób nie związanych z FMW próbowało atakować wejście. Kilka spośród nich znajdowało się wyraźnie pod wpływem alkoholu. Znajdujący się wewnątrz funkcjonariusze OPMO zabarykadowali się, zaczęli też używać gaśnic w celach obronnych. Zachowujące dotychczas bierność grupy porządkowe FMW wobec zaistniałej sytuacji zaprowadziły porządek, po czym członkowie naszej organizacji zabezpieczyli wejście do budynku. Przedstawiciele Rady Regiony FMW Gdańsk wezwali znajdujących się w środku milicjantów do zaprzestania używania rozwiązań siłowych i wezwania przedstawicieli miasta i posłów gdańskich na rozmowy. Tak też się stało. Wyników rozmów było ustalenie, że siły OPMO opuszczą budynek, wewnątrz opieczętowane zostaną pokoje archiwum a całościową opiekę nad Komitetem przejmie straż prezydencka. Niestety ustalenia te nie zostały w pełni zrealizowane…
Tymczasem do pikiety stale prowadzonej pod KW przyłączały się inne organizacje. Pomimo naszej obecności funkcjonariusze partyjni mieli swobodny dostęp do „swego” budynku, toteż wynosili, co się dało – głównie oczywiście dalsze akta. Wokół pikiety i okupacji budynku narastało wiele niedomówień. Rząd Pana Mazowieckiego i władze „Solidarności” ustawiły skuteczną blokadę informacji w prasie i telewizji. Jeśli tylko jakieś informacje były zamieszczane, to wbrew oczywistym i możliwym do sprawdzenia faktom, mówiły o dewastacjach, których jakoby mieliśmy się dopuścić…
Ostatnim sygnałem o niszczeniu archiwaliów była informacja, którą otrzymaliśmy w sobotę. Do położonej naprzeciwko KW kotłowni przybyła grupa partyjnych, zmusiła pracowników kotłowni do odstąpienia od stanowisk pracy, po czym rozpoczęła systematyczne palenie dużych ilości papierów.
Skuteczna dezinformacja spowodowała decyzję o zorganizowaniu wiecu informacyjnego w niedziele, 02.04. Miał się on odbyć po wiecu L. Wałęsy, pod kościołem Św. Brygidy w Gdańsku. Jednak to co się działo w czasie mszy przeszło nasze najśmielsze oczekiwanie. Ks. Jankowski, który wcześniej próbował doprowadzić do rozwiązania pikiety, lecz został wygwizdany, z kościelnej ambony próbował powetować sobie ambicjonalne straty. Doszukiwał się z niej /a z góry przecież lepiej widać/ jakiś osób, które stojąc za nami i manipulując naszymi działaniami, usiłują obalić porządek świata ustanowiony przez ks. Kanonika. Ponadto ks. Jankowski autorytatywnie zapewnił wiernych, że wszystkie dokumenty, tak w KW, jak i w siedzibie WUSW zostały już tydzień temu zabezpieczone, w związku, z czym nasza akcja jest jedynie działaniem prowokacyjnym.
Wiec pod kościołem zgromadził ok. 400 zatwardziałych zwolenników L. Wałęsy. Kilkunastu robotników przyklaskujących Lechowi, reszta wywodziła się z emerytów „kościelnej opozycji” zachwyconej tym, że na dziedzińcu kościoła od kilku lat krzyczeć można pod dyktando ks. Kanonika. Wraz z własnym nagłośnieniem weszliśmy na dziedziniec, prowadząc kilkudziesięcioosobową grupę młodych i robotników. Po wstępnych przemówieniach, nie przewidujący zagrożenia Lech Wałęsa zaproponował odpowiedzi na pytania zadawane z tłumu. Po pierwszym pytaniu wyzwał J. Staneckiego, następnie to samo próbował zrobić z innymi interlokutorami. Każde pytanie o niechlubną przeszłość /przyznał publicznie, ze na długo przed wprowadzeniem stanu wojennego wiedział o nim i pomimo to nie chciał przekazać części sprzętu poligraficznego do schowania, dążąc do zachowania monopolu informacyjnego/ kwitował stwierdzeniem, ze to było dla dobra „sprawy”. Nas próbowali usunąć z placu jego goryle i najprawdopodobniej udało by się im tego dokonać, gdyby nie zdecydowana postawa części słuchaczy, stających w naszej obronie. W sprawie Komitetu Wojewódzkiego Wałęsa nie odpowiedział na żadne pytanie, topiąc je w morzu słów.W związku z taka sytuacją zaprosiliśmy uczestników wiecu pod KW. Tam też poinformowaliśmy ich o całości akcji pod budynkiem, a także zawiesiliśmy pikietę do czasu określenia przeznaczenia budynku; wtedy ją rozwiążemy, lub wznowimy.
Relacjonował Bogdan Falkiewicz.
PS.
Miłym obowiązkiem z naszej strony jest wyrażenie serdecznych podziękowań mieszkańcom Trójmiasta, pracownikom części środków masowego przekazu i wszystkim innym osobom, które w czasie tych ośmiu dni wsparli nas materialnie i moralnie. Dziękujemy!!!
Podczas trwania akcji zebrano 142 ty. Zł. Zostały one w całości wydane na potrzeby pikiety tj.: jedzenie, farby, pędzle, klej. Jeszcze raz dziękujemy.
B. Falkiewicz, Nasz komitet, [w:] Monit. Dwutygodnik Federacji Młodzieży Walczącej Region Gdańsk, nr 102, 1990, s. 1, 4-5.