Wspomnienia - Aleksandra Bakiera - FMW Gdańsk
Jest rok 1988, Strajk sierpniowy w Stoczni Gdańskiej. Agnieszka Kozakiewicz zaproponowała mi, nie mówiąc nic więcej: - „chodź ze mną do Stoczni, zanosimy strajkującym jedzenie, wspieramy ich.” Nie poszłam, nie wiem dlaczego, może dlatego, że się bałam ... Urodziłam się w Gdańsku i do siódmego roku mojego życia mieszkałam przy samej Stoczni przy ul. Jana z Kolna. Byłam przesiąknięta opowieściami rodziców o strajkach, między innymi w roku siedemdziesiątym, o zabitych i rannych robotnikach i przechodniach. Pamiętam opowieści o tym, jak Milicja rozpylała gaz w tunelu w Gdańsku Głównym, aby rozpędzić kilka tysięcy stoczniowców wracających do domów. Ten gaz czuć było nawet w naszym domu. Można sobie tylko wyobrazić co się działo w takim tunelu. Pamiętam wspomnienia o tym, jak na przeciwko naszego domu na moście stały czołgi, miały skierowane lufy w kierunku Stoczni, czyli w kierunku naszego domu. Moja mama wiele razy mówiła pół żartem - pół serio: - „jak by tak z tych czołgów zaczęto strzelać, to z naszego domu nic by nie zostało ...” Myślę, że dla mnie strajk równał się = zagrożenie życia, choć wtedy w osiemdziesiątym ósmym nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tamte wakacje tak naprawdę miałam zajęte szukaniem praktyki szkolnej. Potrzebna mi była, abym mogła uczyć się w szkole, którą wybrałam po ukończeniu podstawówki. W 1979 roku przeprowadziliśmy się na Zaspę. „Za chwilkę” wybuchł Stan Wojenny, który obserwowałam „siedząc na trzepaku”, ale już bardzo świadomie. Słyszałam wystrzały, widziałam łunę ognia, dym nad Gdańskiem Głównym. Obserwowałam z okna mojego bloku przy ul.Dywizjonu303,1-szo majowe pochody pod dom Lecha Wałęsy. Rozpędzała je Milicja i ZOMO strzelając z armatek wodnych (troszkę więcej na ten temat napisał Ks. Jarosław Wąsowicz) mam podobne wspomnienia, ponieważ miałam doskonały widok z mojego czwartego piętra, a część uciekających demonstrantów, kierowała się w stronę naszego bloku. Te wspomnienia z Gdańska i z dzieciństwa na Zaspie odbiły się na mojej działalności w FMW, a mianowicie: wszystkie późniejsze wiece, pochody czy happeningi kończyłam przed „zadymami”. A przecież byłam zaprawioną harcerką, przez całą szkołę podstawową doskonaliłam różne sposoby przetrwania i silny charakter. Również dzięki liberalnym metodom wychowawczym moich rodziców byłam bardzo samodzielna, a zarazem ostrożna. Teraz już wiem dlaczego unikałam zadym, ale wtedy nie zastanawiałam się nad tym. Widziałam z bliska może dwie rozróby i to nie do końca, albo inaczej, widziałam same ich początki: Pamiętam, jak po Mszy w Kościele św. Brygidy wracaliśmy do domów kierując się w stronę Dworca Głównego PKP. Na naszej drodze stał kordon Milicji, rzucaliśmy w nich drobnymi pieniędzmi, żeby umożliwili nam powrót do domów, bo „Orzełka” nawet ZOMO-wiec nie może przecież podeptać! Nie wiem, jak się skończyła ta konfrontacja z Milicją, przeszłam boczkiem i pojechałam do domu. Po happeningach uciekałam wraz z kolegami uliczkami gdańskiej starówki przed Milicją, ale chłopcy prosili, żebym wracała do domu, bo przecież się o mnie bali, było niebezpiecznie. Słuchałam ich i wracałam do domu starając się nie narażać zdrowia i życia. Opowiadali potem o starciach z ZOMO, o pobiciach, o aresztowaniach, pokazywali ślady po „pałowaniu”. Jeszcze jakiś czas widywałam się z Agnieszką pomimo, że Ona poszła do Szkoły Średniej na Przymorze, a ja do Gdańskiej Szkoły Wielozawodowej przy ul. Karpiej, (już nie istniejącej w tym miejscu). Potem zajęłyśmy się swoimi nowymi sprawami i nowymi znajomościami w nowych szkołach. Dzięki Agnieszce poznałam „Jacka” - Roberta Kwiatka. Z „Jackiem” i innymi kolegami z FMW, których poznałam pod „Brygidą” zaczęliśmy spotykać się w moim domu, w którym zorganizowaliśmy skrzynkę kontaktową. Nie wiem, ale może ze względu na mojego brata Maćka było łatwiej chłopakom spotykać się u nas? Moja działalność w FMW, to między innymi kolportaż bibuły. Nie pamiętam już kto dokładnie, a może kilka osób na raz, przynosiło do mnie pisma prasy podziemnej. Zanosiłam ją do mojej klasy. Była to klasa krawiecka, „babska”. Żadnej z moich koleżanek nie werbowałam, nic im nie mówiłam o mojej działalności w FMW, natomiast niektóre dziewczyny zaczytywały się i chciały rozdawać pisemka dalej. Podrzucać na swoje klatki schodowe, zanosić rodzicom i swoim „podwórkowym” znajomym. Dziewczyny były z różnych miejsc Gdańska: Nowy Port, Brzeźno, Wrzeszcz, Stary Gdańsk, Oliwa, Chełm, Morena, Przymorze ... i z poza Gdańska: z Kartuz, z Kościerzyny, ze Starogardu i nie pamiętam już skąd jeszcze. Miałyśmy koleżankę z gdańskiego Domu Dziecka (bardzo serdecznie Cię pozdrawiam Ula). Nie wszystkie dziewczyny wiedziały kto przynosi te ulotki, może kilka z nich. Nie mam pełnych informacji zwrotnych, że na pewno we te wymienione przeze mnie miejsca trafiała nasza „bibuła”. Z obserwacji jedynie mogę wspomnieć, że dziewczyny żywo reagowały na kolejną „dostawę” i zawsze wkładały po kilka sztuk do swoich toreb.
Zajmowałam się również przygotowaniami do happeningów. Ponieważ umiałam szyć, a u nas w domu była maszyna do szycia: szyłam flagi, opaski z logo FMW, obszywałam transparenty. Nasza mama wymyślała techniczne udogodnienia, żeby chłopcom lepiej się trzymało te transparenty, albo łatwiej mocowało, jeśli chcieli je gdzieś powiesić. Obszywałam kiedyś taki transparent, który strasznie śmierdział farbą, taką pomarańczową – sygnalizacyjną, do malowania elementów na statkach. Jak go koledzy malowali w piwnicy, jej zapach rozchodził się po całej naszej ośmiopiętrowej klatce schodowej. Napis był bardzo sztywny, tak że nie mogłam przesuwać materiału pod stopką maszyny. Potem ciężko było ten transparent złożyć w kostkę.
Byłam uczestnikiem szkoleniowego zimowego wyjazdu w Bieszczady w lutym 1989 roku. Na którym Bogdan Falkiewicz i „Jacek” uczyli nas między innymi techniki druku na ramce białkowej. W ten sposób brałam czynny udział w powstaniu 75-go specjalnego wydania „Monitu”. Mieliśmy też tak zwane szkolenie z zasad konspiracyjnego BHP. Wtedy, poza innymi ciekawymi wiadomościami dotyczącymi bezpieczeństwa dowiedziałam się, jak „wykołować” śledzących nas na mieście „ubeków”. Na przykład: jak wychodzić z tramwaju?
- Nie zdradzać się z tym, że właśnie teraz na tym przystanku chce się wysiąść. I w ostatniej chwili, tuż przed zamykającymi się drzwiami wyskoczyć tak, aby „ubek” został w środku.
A co dziś u mnie słychać? Mam swoją rodzinę, dwoje dzieci: dziewczynę i chłopaka. Jestem pedagogiem i pracuję z młodzieżą. Dzięki umiejętnościom krawieckim zarabiałam na swoje utrzymanie podczas nauki w liceum.
Chciałabym podziękować „Jackowi”, który patrzył zawsze takim ojcowskim wzrokiem. Dzięki Tobie czułam, że to co robimy ma sens oraz mojemu bratu Maćkowi, przy Tobie miałam wielkie poczucie bezpieczeństwa. Obdarzałeś mnie zawsze dużym szacunkiem i to się nie zmieniło – dziękuję. Pozdrawiam Agnieszkę Kozakiewicz-Woźniak, z którą przyjaźnię się do dziś i Monikę Majewską.
Gosię Słomczyńską i Andrzeja Duffeka - chodziliśmy do równoległych klas w Szkole Podstawowej nr.31 we Wrzeszczu i na początku nie wiedzieliśmy o swojej działalności w FMW.
Pozdrawiam Krzyśka Knapa, Piotrka Radzika, Czesia Mila z naszej szkoły, Bogdana Falkiewicza, Piotrka Wysokińskiego.
Ministrantów z Kościoła św. Kazimierza na Zaspie.
I wszystkich, z którymi spotkałam się w tym czasie, a których nazwisk niestety nie znam.
olabakiera@gmail.com