[1] [2] następna strona »
Moje PRL-owskie dzieciństwo.
Moje PRL-owskie dzieciństwo.
„Wiejski” w 1985
Urodziłem się w 1965 roku, w dniu kolejnego, jednomyślnego jak zwykle, powołania Józefa Cyrankiewicza na premiera PRL. Gdzieś daleko w wolnym świecie Beatlesi nagrywają „Help” i „Yesterday”, a Mick Jagger tworzy "Satisfaction". Dorastałem w jakże złudnym przekonaniu, że jestem wnukiem Józefa Piłsudskiego :))). W domu stoły figurki „dziadka” (jak pieszczotliwie mawiano na Marszałka) więc skojarzenie było proste. Potem okazało się, że to nie Komendant, a Zygmunt Górski ps. „Gryz” był moim dziadkiem. Dopiero po latach archiwa wojskowe i obozowe odsłonią mi historię jego życia – w wieku 8 lat dziadek został wyrzucony z carskiej szkoły za udział w strajkach szkolnych w 1905 roku. Tworzył radomskie struktury PPS, NZR, POW, by w końcu wstąpić do Legionów. Jako nastolatek kolportował i drukował prasę konspiracyjną, malował hasła na murach, gromadził broń zdobytą od Rosjan, rozbrajał Austriaków w Radomiu i Niemców w Warszawie. W styczniu 1941 r. został aresztowany przez Gestapo. Pełnił wówczas funkcję Szefa Grupy Bojowej Radomskiego Okręgu ZWZ „Jodła”. Po brutalnym śledztwie trafił do KL Auschwitz, gdzie został
rozstrzelany na słynnym „Żwirowisku” niespełna dwa miesiące później. Chciałbym wierzyć, że jego geny w jakimś stopniu wpłynęły na mój przyszły światopogląd. W czasie moich genealogicznych podróży okazało się, że nie tylko dziadek konspirował od dziecka. Jego 16-letnia siostra, aresztowana w 1906 za tajne nauczanie, odzyskała wolność dzięki zamachowi bombowemu na tajniaka, który ją właśnie zatrzymał. W tym samym okresie jej 17-letni narzeczony i późniejszy mąż dowodził inną ekspedycją karną wykonującą inne zamachy bombowe. Wuj mojej babci, Jan Stoliński ps. „Mateusz” w 1905 roku brał udział w zamachu na Generał Gubernatora Warszawskiego Gieorgija Skałuna, a mój drugi dziadek Jan Bartnicki udając pełnoletniego, zaciągnął się do WP by w wieku 16 lat bić bolszewika. W wyniku ran odniesionych pod Grodnem, do końca wojny leczył się w szpitalu. Wszyscy oni zaczynali działalność niepodległościową jako dzieci! Przez następne 80 lat historia nieustająco wysyła polskie dzieci na walkę o Niepodległość: „Orlęta Lwowskie”, polegli w wojnie polsko-bolszewickiej, „Szare szeregi”, Powstańcy Warszawscy, Romek Strzałkowski, Grzegorz Przemyk. Mam wielką nadzieję, że nasze pokolenie jest już ostatnim, które musiało wyjść na ulice w walce o Niepodległość.
Ja, w przeciwieństwie do mojego dziadka, dzieciństwo mam beztroskie. Już w przedszkolu daję się poznać jako żarliwy antykomunista i na pytanie przedszkolanki „dzieci, czy wiecie kto to jest towarzysz Gomułka?” wypalam bez namysłu „to ten pan, co jak mówi, to mama każe wyłączać radio”. Mówiąc jednak już poważnie, dorastam w klimacie charakterystycznym dla mojego pokolenia. Pierwsze przygody na warszawskiej Pradze i pierwsza wielka miłość, Lolek i Bolek, Bonanza, Reksio, Kobra, Zorro i Niewidzialna Ręka i upojny zapach chińskich gumek do ścierania. Jedyny problem to wieczny lęk przed czarną Wołgą z zakonnicami łaknącymi młodej polskiej krwi dla chorych na białaczkę dzieci w NRD. To jest pierwsza i zarazem najstraszniejsza „urban legend” w moim życiu. Wszystkie podwórka pustoszały, gdy pojawiała się czarna Wołga! Później dowiedziałem się że Wołga to ulubiony samochód nie zakonnic a UB. Gdzieś w piątej klasie podstawówki pojawiło się zainteresowanie XX-wieczną historią Polski oraz fascynacja lotnictwem. Potem jednak zaczął psuć się sielankowy obraz świata, może wraz z wprowadzeniem pierwszych kartek na cukier w połowie lat ‘70. W tle dziecięcych zabaw i przygód problemy ludzi dorosłych – brak podstawowych artykułów, kolejki po wszystko. Zabawni „Cubanos Partizanos”, czyli ludzie którym udało się kupić papier toaletowy. Zdobycz taką, najczęściej od razu kilkadziesiąt rolek, nawlekało się na sznurek który po zawiązaniu w pętle przewieszało się przez barka, czasami były dwie pętle na krzyż. Taki szczęśliwy nabywca stawał się karykaturą partyzanta obładowanego taśmami amunicyjnymi. Miesiącami sprawdzało się numerki w kolejkach po telewizor, lodówkę, opony do samochodu (po te stałem 3 lata, w końcu pozbyłem się malucha, a moje miejsce odstąpiłem szwagrowi. Jednak w międzyczasie komuna upadła i wyszło na to że staliśmy ponad 1000 dni na darmo! Dziś nie wyobrażam sobie jak myśmy mogli tak żyć?!
Wracając jednak do wczesnego dzieciństwa pamiętam jak ojciec w wielkiej tajemnicy opowiadał mi o Katyniu, Poznaniu‘56 czy Wybrzeżu’70, ostrzegając zarazem, że prawda to niebezpieczna. Wyraźne jest jeszcze wspomnienie z wakacji na podradomskiej wsi ’76 - dziecięce plotki o stojących na bocznicy wagonach pełnych rosyjskich żołnierzy. Uzbrojeni po zęby czekali na znak do interwencji w pobliskim Radomiu. Opowieść ojca o spalonym KW Partii w Radomiu i traktorze ciągnącym dywan z transparentem „Chcemy chleba nie dywanów”. Pierwsze podziemne wydawnictwo, jakie zapamiętałem w domu nosiło chyba tytuł– „Na indeksie GUKPPiW”, wydana pod koniec lat 70-tych czarna lista PRL-owskiej cenzury. Jak przez mgłę słyszę jeszcze jak starszy kolega objaśnia mi znaczenie napisów KOR i KPN wymalowanych na murach pod koniec lat siedemdziesiątych. Jeszcze teraz odczuwam radość tego poranka gdy z opóźnieniem dowiedziałem się, że my Polacy „mamy Papieża”. Czy ktokolwiek w tamtym rozdyskutowanym porannym autobusie mógł przypuszczać, co to będzie oznaczało dla Polski i Świata. Docierają pierwsze wieści o sowieckiej okupacji Afganistanu. Moim wieczorom spędzanym w domu nieustannie towarzyszą ciche trzaski i zachrypnięty głos Radia „Wolna Europa”. Z tego jednostajnego i niezrozumiałego dla dziecka szumu z czasem wydobywają się pojedyncze słowa, zdania, komunikaty, a w końcu obraz PRL i komunizmu. Moja ciotka Zofia Romanowiczowa (z domu Górska) jest znaną pisarką emigracyjną. Na paryskiej wyspie Św. Ludwika, wraz z mężem Kazimierzem prowadzi Księgarnię Polską, Wydawnictwo „Libella” oraz Galerię „Lambert”, tworząc jeden z ważniejszych ośrodków emigracji polskiej na obczyźnie po II wojnie światowej. W 7 i 8 klasie podstawówki walczymy o każde słowo ze skomuszałymi nauczycielami historii. Dostają apopleksji, gdy pod byle pretekstem próbujemy zakłócać lekcję poruszaniem tematyki roku 20-tego, Legionów Piłsudskiego czy Katynia.
Jest jeszcze jedno wydarzenie, które z pewnością kształtuje moją przyszłość. Była to niewinna w gruncie rzeczy przygoda z MO w 77 może 78 roku. W trakcie przejścia z kolegami przez Trasę Łazienkowską w niedozwolonym miejscu, wymachujemy w stronę „suki” floretem Jacka Czarneckiego „Czarnego” (trenował szermierkę) coś tam wykrzykując. Milicjanci ochoczo przyłączają się do zabawy i w chwilę później ścigają nas po całym Grochowie swoją śliczną milicyjną suką. Czuję wówczas po raz pierwszy ten dreszczyk emocji i... nie dałem się złapać. Zapewne od tego sztubackiego wybryku zaczyna się nasze kumplowanie z „Czarnym”.
W wieku 15 lat byłem już przygotowany emocjonalnie do nadejścia polskiego „Sierpnia”. Przychodzi rok ’80. Najpierw docierają informacje o strajkach na Lubelszczyźnie, chwilę potem stoi Gdańsk, Szczecin, Jastrzębie, wreszcie strajkuje cała Polska. Od września 1980 roku uczę się w Technikum Lotniczym. Na lekcje dojeżdżam autobusami oklejonymi plakatami o pogotowiu strajkowym. Odbywam praktyki w Warszawskich Zakładach Mechanicznych i Państwowych Zakładach Lotniczych - widzę rodzącą się Solidarność. Powstają ruchy młodzieżowe jak Uczniowski Ruch Odnowy, Międzyszkolnym Komitecie Odnowy, Federacja Młodzieży Szkolnej – wtedy po raz pierwszy dociera do mnie wydawany od 1979 roku przez Młodą Polskę, a później FMS - „Uczeń Polski”. Pamiętam wzruszające uroczystości z okazji 11 listopada w Katedrze. Chyba wtedy powstała tzw. Dolinka Katyńska, symboliczne miejsce na Cmentarzu Powązkowskim, skąd „nieznani sprawcy” pod osłoną nocy ciągle usuwali powstające tam tablice i plakaty. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta. Pobicie Rulewskiego w Bydgoszczy, pacyfikacja Wyższej Szkoły Pożarnictwa na Żoliborzu i przygotowania do organizacji „Marszu Gwiaździstego” w Warszawie. Warszawa huczy od plotek o planowanym wprowadzeniu stanu wyjątkowego. Moja siostra Agnieszka Górska (obecnie Dzikowska), studiuje na I roku Biologii na Uniwersytecie Warszawskim. Zazdroszczę jej tej dorosłości, możliwości wstąpienia do NZS, a przede wszystkim udziału w strajkach studenckich. Strajki na UW kończą się na kilka dni przed wprowadzeniem Stanu Wojennego.
[1] [2] następna strona »