Długo nie potrafiłem się zabrać za napisanie tych krótkich wspomnień o mojej działalności w FMW. Jednak upływający czas i zacieranie się faktów może w przyszłości spowodować całkiem mylne oceny naszych starań. Głównym powodem ociągania się jest moja niechęć do wszelkiego rodzaju „kombatanctwa”, które często przejawiają różne środowiska opozycyjne z tamtego okresu – uważam, że nasza działalność to nie były żadne czyny heroiczne, ale po prostu to, co trzeba było robić żeby nie dać się do reszty zniewolić przez komunę. W żadnym razie nie zasługujemy na stawianie nas w jakimś ciągu z podziemiem AK czy bohaterami podziemia antykomunistycznego lat 40ych i 50ych, jak często czynią to niektórzy działacze.
Dla mnie opór przeciw komunizmowi był czymś zupełnie naturalnym – wzrastałem znając prawdziwą historię najnowszą, pośród dźwięków zagłuszarek i audycji RWE i Głosu Ameryki. Komunizmu nie miałem za co kochać – mój dziadek uciekał przed nim z Ukrainy na Wileńszczyznę, mój ojciec musiał opuścić Wilno w 1946 roku. Znałem realia życia w ZSRR z rodzinnych wyjazdów na Kresy. Dookoła –w szkołach, urzędach, telewizji preferowano postawy „mierny, ale wierny” zwalczając i wyszydzając wszelkie odmienne poglądy i zachowania niezgodne z linią partii…Pielgrzymka Papieża, wydarzenia sierpnia 80 i karnawał Solidarności przypadły na okres mojego życia, kiedy to chłonąłem wszystko dookoła –dzięki mojemu ojcu wiedziałem o co chodzi, czytałem BIPS i inne wydawnictwa niezależne. Stanęły pomniki ofiar Grudnia 70 i Czerwca 56. Wszyscy dookoła czuli, że nadchodzi wolność, ludzie byli dla siebie życzliwi a ja myślałem , że będzie już tylko lepiej. 13 grudnia 81 wydał mi się na początku tylko jednym z ostatnich podrygów komuny-początkowo tak to wyglądało –duże zakłady stanęły, w rozbitej siedzibie MKZ we Wrzeszczu z jednej strony stało zdenerwowane i wystraszone ZOMO a z drugiej rozdawano ulotki…Złudzenie prysło 16 grudnia –jeszcze poprzedniego dnia pod SG stały czołgi z kwiatami w lufach i panował nastrój zbratania z wojskiem-pojechałem do Gdańska właśnie obejrzeć te czołgi i wziąć udział w obchodach rocznicy Grudnia70. Stocznia została spacyfikowana w nocy a na ulicach trwały przepychanki z ZOMO w oparach gazu łzawiącego. Tego i następnego dnia aż do godziny milicyjnej ganiałem się z ZOMO, widziałem wiele scen, które zapamiętam na zawsze – my mieliśmy kamienie i butelki z benzyną a komuna broń, czołgi, helikoptery…żarty się skończyły –wieczorem przyszły tragiczne wiadomości z kopalni Wujek.
W pierwszych dniach było bardzo mało wydawnictw podziemnych. Sam próbowałem robić jakieś karykaturalne plakaty nt. WRONy i rozlepiałem je w tramwajach jednak papier szybko mi się skończył. Z czasem podziemie okrzepło. Mój ojciec działał w Solidarności-miałem dostęp do różnych pism i wydawnictw, brałem udział we wszystkich demonstracjach-jak to się później nazywało –zadymach. Lata mijały, komuna nie słabła. W 1983 roku dostałem się do IX LO w Gdańsku i tu zderzyłem się z koszmarem skomunizowanych nauczycieli- przede wszystkim niejaką Bogumiłą(o ironio) Zagłobą, która była żywą skamieliną z czasów stalinowskich i nauczała nas w bardzo pokrętny sposób języka polskiego obrażając i wyszydzając wszystkich bohaterów narodowych, zrywy powstańcze i wszelkie akcenty chrześcijańskie-wiadomo mąż w KW PZPR (obecnie SLD). W 1984roku ukazały się w szkole jakieś pierwsze nielegalne ulotki –niedługo potem aresztowano jednego z uczniów klas starszych – o ile pamiętam Krzysztofa Gryndera. Nie znałem nikogo z tej grupy.
Brałem udział z ojcem i moim kolegą Ś.P.Andrzejem Kuczyńskim w wielu demonstracjach, nieraz cudem wymykając się od aresztowania, jednak poparcie społeczne wobec ogromnego terroru i sił ZOMO słabło. Połowa lat 80ych to właśnie czas gdy manifestacja liczyła nieraz tylko ok. 100 osób w tym czasem chmara zachodnich dziennikarzy a naprzeciw tłumy uzbrojonego po zęby ZOMO…W takim właśnie czasie gdy nadzieja na zmiany była coraz mniejsza zacząłem działalność w FMW. Nie pamiętam dokładnie daty, ale było to chyba na jesień 1984 roku – za sprawą koleżanki z podstawówki spotkałem się z Klaudią Moszczyńską i jej ówczesnym chłopakiem –Mariuszem Wilczyńskim-oboje tak jak ja chodzili do IX LO. Klaudie znałem wcześniej z osiedla i podstawówki, mieliśmy wspólnych znajomych. Zaproponowali mi przystąpienie do FMW. Od tej pory stałem się częstym gościem w mieszkaniu Mariusza we Wrzeszczu. Choć trochę się różniliśmy to jednak świetnie dogadywaliśmy się. Pierwszy druk w jakim uczestniczyłem robiliśmy gdzieś w sąsiedztwie u kolegi Mariusza wraz z ekipą BITu z III LO(m.in. Jacek Kurski). O ile pamiętam był to 2 lub 3ci nr Monitu. Metoda była bardzo prymitywna, ale jakże fascynująca-ramka z filcem, wałek i matryca białkowa, no i oczywiście kupa brudu. Matryce w tym czasie o ile pamiętam przygotowywała Klaudia i chyba wraz z Mariuszem pisała większość tekstów. Mariusz z zamiłowaniami plastycznymi z czasem dorabiał jakieś wzorki czy rysuneczki, cały czas pracował nad udoskonaleniem techniki druku i rozwojem działalności. Z racji jego własnego zainteresowania do twórczości Gintrowskiego oraz z palącej potrzeby zgromadzenia funduszy próbował nawet na amatorskim sprzęcie powielać kasety co chyba nie do końca wypaliło. Drukowaliśmy też na ramce tomik poezji, który miał być jako cegiełka rozprowadzany. Narobiliśmy się strasznie, ale jakość wydruku była bbb. kiepska (chyba farba była niedobra)-nie wiem czy udało się nam w końcu złożyć więcej niż 20 czytelnych egzemplarzy – początki były trudne. Później Mariusz zapoznał mnie z Piotrem Abramczykiem-spotkaliśmy się gdzieś w okolicy ul. Wileńskiej(chyba na wiosnę 85). Mariusz nie miał poparcia dla swojej działalności w rodzinie, ale działał bardzo energicznie- pamiętam jego pokoik na piętrze, zakopcony papierosami, z magnetofonu nieśmiertelny Gintrowski albo Kaczmarski, a wokoło przeróżna „bibuła”. Pędził też chyba bimber bo za niego wyhandlowywaliśmy od żołnierzy z koszar na Słowackiego elementy umundurowania, a samą aparaturę jakiś czas przechowywałem dla niego. Zresztą to były czasy gdzie za przysłowiową flaszkę można było wiele załatwić, a Mariusz załatwiał bardzo dużo- farbę, papier, matryce –mnie też się zdarzało, ale w dużo mniejszej ilości- za każdą z tych rzeczy można było być aresztowanym –nie można było tego kupić w sklepie. Farbę rozmnażaliśmy „cudownie” dodając do niej pasty do mycia rąk…Mariusz rozwijał kontakty z innymi szkołami i środowiskami. Pojawiało się coraz więcej osób m.in. Jarek Rybicki(znałem go z widzenia wcześniej), który dużo fotografował, Olek Buchocki (zawsze bardzo wesoły koleś), potem Jacek Bielak i inni, których niestety nie pamiętam z nazwisk –nadal współpracowaliśmy z BITem, spotykaliśmy się czasem w domu braci Kurskich przy Al. Wojska Polskiego, bywał na tych spotkaniach znany dziś publicysta Piotr Semka. Drukowaliśmy w różnych miejscach- nieraz brakowało lokali i wbrew zasadom konspiracji drukowaliśmy u mnie w domu. Z innych lokali , które pamiętam to mieszkanie Ś.P. Andrzeja Kuczyńskiego niedaleko rynku we Wrzeszczu. Doszliśmy z czasem do wprawy, wykorzystywaliśmy termowentylator do szybszego suszenia wydruków, sprzęt nosiliśmy w takich brezentowych plecakach- o ile pamiętam były 2 zestawy. Zajmowaliśmy się też kolportażem – po zdaniu matury przez Mariusza ja obsługiwałem IX kę wraz z grupą kolegów- wymienionym już Jackiem Bielakiem, Witkiem Chabrowskim , Piotrem Płończakiem i Wojtkiem Czerlonko. Kolportaż to była może najprostsza czynność w naszej działalności, ale chyba najbardziej narażona na dekonspirację-dzięki kolegom przebiegała jednak zawsze sprawnie i skutecznie. Zresztą i w czasie druku zdarzały się różne sytuacje. Raz umówiliśmy się z Piotrem Abramczykiem i Jackiem Bielakiem na drukowanie w Sopocie na stancji u Piotra- Jacek chyba wtedy miał się uczyć drukowania. Drukujemy spokojnie, cały pokój zawalony schnącym Monitem, opary farby a tu ktoś dobija się gwałtownie do drzwi – jak się okazało współlokator Piotra, który z minuty na minutę był coraz bardziej nerwowy i zaczął awanturę pod drzwiami –szybko cały nakład i sprzęt zlądował w tapczanie a ja z Jackiem ewakuowaliśmy się przez balkon zanim Piotr wpuścił wyłamującego już drzwi współlokatora-nie wiem jak Piotr to wszystko wytłumaczył, ale sprzętu ani wydruku nie straciliśmy. Federacja w Trójmieście bardzo się rozwinęła ogarniając niemalże wszystkie szkoły średnie. Zintensyfikowały się też kontakty z „dorosłym” podziemiem. Pewnego razu na spotkaniu u Mariusza w trakcie dyskusji wysunąłem pomysł, że powinniśmy robić coś jeszcze poza drukiem, coś bardziej radykalnego i widocznego – spodobało się to oczywiście –postanowiliśmy zorganizować specjalne grupy do walk w czasie demonstracji i innych akcji. Początkowo padła nazwa Grupy Szturmowe(pewnie pod wrażeniem tradycji Szarych Szeregów) ale Mariusz skorygował to na bardziej adekwatnie brzmiące Grupy Wykonawcze. Ja dostałem zadanie opisywania ich działań w Monicie co tak sobie wychodziło. Zorganizowałem moich kolegów – m.in. Witka Chabrowskiego i Arka Kryczałło(Technikum Melioracyjne) , podobnie Piotr Abramczyk i Mariusz także na akcje nie brakowało nam ludzi choć z dyspozycyjnością i determinacją różnie bywało. Każdy coś załatwiał – jeden kominiarki inny farbe. Na Przymorzu działała Grupa Wykonawcza z II LO o ile pamiętam przewodziła im dziewczyna. Zaczynaliśmy od malowania napisów na murach wzdłuż kolejki SKM na Zaspie i na osiedlach –głównie Wrzeszcz –Oliwa. Z czasem rozwinęliśmy działalność o akcje ulotowe i malowanie napisów w bardziej eksponowanych miejscach. Ciekawa była akcja malowania napisów na tabliczkach informacyjnych w tramwajach – w tym celu wpadaliśmy na przystankach do tramwajów i zwijaliśmy te tablice z uchwytów –zanim zdumieni pasażerowie zorientowali się wyskakiwaliśmy z powrotem. Na tak zgromadzonych tablicach malowano napisy i umieszczano je ponownie w tramwajach –choć w tej fazie już nie uczestniczyłem –zajmował się tym chyba głównie Mariusz i Piotr. Piotr zrobił w jakimś warsztacie kolczatki przeciw wozom ZOMO – nie wiem czy były kiedyś wykorzystane, ale było tego sporo. Akcje robiliśmy zazwyczaj po zmierzchu, w nocy używaliśmy kominiarek, próbowaliśmy stosować zabawkowe radiotelefony, ale z kiepskim skutkiem. Wczesna wiosna 1985 Mariusz dał mi namiary na instruktora karate, z którym miałem omówić sposób szkolenia grup wykonawczych do walk ulicznych i w razie konieczności stawiania oporu w czasie innych akcji. Ku mojemu zdziwieniu instruktorem okazał się zakonnik –spotkaliśmy się na zapleczu kościoła św. Elżbiety w Gdańsku –tuż pod KW PZPR… Był to młody człowiek, chyba nie wyświęcony jeszcze. Na spotkanie przyszedł z dziewczyną której jakoś nie chciał odprawić mimo mojej prośby o rozmowę w cztery oczy –rozmowa była dość nieufna z obu stron i chyba nasze plany nieco przestraszyły zakonnika –nie podjął z nami współpracy mimo obietnic. Z innych form działalności pojawiło się koło samokształceniowe –wykładowcami byli jacyś pracownicy naukowi – ja uczestniczyłem w jednym czy dwu spotkaniach, które odbywały się przy kościele św. Mikołaja(Dominikanów) w Gdańsku –jakoś nie zainteresowało mnie to –wolałem działać na ulicach, ale jakieś grono słuchaczy to kontynuowało –nie wiem jak długo. Na prośbę Ś.P. Andrzeja Kuczyńskiego przeprowadziliśmy we dwóch akcję na terenie Akademii Medycznej w Gdańsku – Andrzej, który tam pracował, kolportował prasę niezależną i psuł nerwy egzekutywie umieszczając w ich gablotach ulotki itd.. Dla zaktywizowania środowiska bodajże przed 1szym maja 85 postanowiliśmy wywiesić na budynku flagę z napisem Solidarność. Andrzej wszystko przygotował –zdobył klucz na dach, uchylił od wewnątrz okno przez które dostaliśmy się do środka wieczorem i przygotował fartuchy w których nie rzucaliśmy się w oczy zmierzając na dach a potem własnoręcznie zawiesił flagę i uszkodził kłódkę –dzięki temu flaga wisiała kilka dni budząc sporą sensację. Mariusz zdobył czy wypożyczył skądś powielacz –o ile pamiętam czeskiej produkcji –taki wielki i ciężki klamot. Załatwiłem do druku mieszkanie mojej siostry na Niedźwiedniku –w świeżo oddanych blokach przy ul. Góralskiej gdzie ciągle ktoś wchodził i wychodził z różnymi maszynami. Przywieźliśmy zawinięty w koc powielacz taksówkami –zmienialiśmy je po drodze mniemając, że tak będzie bezpieczniej. Mieliśmy kłopoty z ustawieniem parametrów wydruku przez co zmarnowało się trochę papieru, największy kłopot był z zabieraniem papieru –kartki się sklejały, ale i tak po ramce była to Ameryka i druk sprawiał przyjemność. To chyba był ostatni druk w jakim uczestniczyłem choć nie pamiętam jaki to był nr Monitu. Pojawiało się coraz więcej sprzętu różnego rodzaju. Kiedyś dostałem do przechowania radiostacje wojskową z ruskimi napisami…nie mam pojęcia po co ,ale pewnie później przydała się może na części do radia Solidarność –Mariusz miał różne kontakty i mocno pracował nad udoskonaleniem wydruku. Z dumą prezentował mi i objaśniał działanie materiału do sitodruku a później jakichś blach do bodajże offsetu –dla mnie to już była czarna magia choć przechowywałem także i te materiały u siebie w piwnicy –cóż z konieczności prowadziłem coś w rodzaju skrytki –do dziś z tej piwnicy różne rzeczy wychodzą –ostatnio znalazłem 2 kolczatki robione przez Piotra Abramczyka.
Zbliżały się wybory , do których bojkotu nawoływało podziemie. W akcję propagandową i liczenie prawdziwej frekwencji włączyły się bardzo intensywnie Grupy Wykonawcze. W tym czasie chyba po raz pierwszy zastosowaliśmy tak popularne później szablony –pierwszy z nich był wielkości A4 o treści „13 X BOJKOT”. O ile dobrze pamiętam Piotr Abramczyk i ja pierwsi z tego korzystaliśmy w ostatnie noce przedwyborcze. W ogóle wtedy często we dwóch robiliśmy napisy –zazwyczaj nikt inny nie mógł się wyrwać z domu w środku nocy – ja wychodziłem i wchodziłem przez okno wysokiego parteru. Nie inaczej było i tej nocy. Piotr z właściwą sobie niefrasobliwością zaczął mnie nawoływać – ja czekałem aż moi rodzice zasną – nie wtajemniczałem ich choć ojciec pewnie się domyślał bo mu podbierałem wszelkie możliwe farby i pędzle. Ponieważ nie pojawiłem się zbyt szybko w oknie Piotr rzucił kamykiem –pewnie myślał, że nie słyszę – dobrze, że szyba tylko pękła. Miało nas być więcej bo miasto było gęsto patrolowane przez MO, SB, ORMO itp. – oni też się przyszykowali do wyborów, ale wyszło jak zwykle – nie lubiłem takich akcji bez obstawy bo było nerwowo, Piotr w ogóle takimi rzeczami się nie przejmował. Robiliśmy napisy w okolicy ulicy Wita Stwosza – Uniwersytet, przystanki tramwajowe –szablony to była piękna sprawa - równe napisy w szybkim tempie problemem był tylko brudny od farby szablon trudny do ukrycia. W trakcie malowania napisu przy stołówce Uniwersytetu zaczęli nas gonić tajniacy –gwizdki –zleciała się ich cała chmara –a my nie wiele myśląc wzięliśmy nogi za pas – uciekliśmy na ogródki działkowe zajmujące wtedy teren między ul. Wita Stwosza a Grunwaldzką. Cały czas nas gonili – rozdzieliliśmy się skacząc przez niezliczone płoty –udało nam się w końcu wymknąć-nie była to dla nas pierwszyzna –wcześnie goniła nas SOK w czasie którejś akcji na Zaspie- tylko odpowiednie ubezpieczenie takich działań dawało szanse na dłuższą metę. Piotr nieco to bagatelizował za co przyszło później nam zapłacić. Kolejną akcją związaną z wyborami była chyba najbardziej spektakularna wspólna akcja GW FMW, BITu i chyba jeszcze jakichś środowisk (nie była to na pewno wyłącznie akcja kibiców Lechii jak gdzieś przeczytałem).Było nas sporo. Jarek Rybicki opuścił nas zaraz po wejściu na teren stadionu aby wybrać dogodne miejsce do robienia zdjęć. Dzień wcześniej wniesiono w plastikowych torbach ogromny transparent nawołujący do bojkotu wyborów i ukryto go w kupie piachu pod tablicą wyników. Plan był bardzo dobry –należało odkopać transparent, zająć miejsce za bramką Ruchu Chorzów i czekać na gola. Wtedy Mariusz miał odpalić gaz łzawiący aby spotęgować zamieszanie(na gazie dla zmylenia SB był naklejony napis „pozdrowienia z Nowej Huty”) a transparent miał wieszać Jacek Kurski i ktoś jeszcze. Wobec dużej ilości ochrony i ZOMO mięliśmy dużą obstawę, która w sposób bezwzględny miała osłaniać odwrót - to było też moje zadanie. Na Lechii czułem się jak u siebie –trenowałem tam wcześniej lekką atletykę. Pogoda była wyśmienita. Podeszliśmy bliżej miejsca ukrycia transparentu i tu konsternacja – zaraz obok rozlokowało się ZOMO zabezpieczające stadion przed takimi jak my. Czas płynął. W końcu nie było wyjścia –stanęliśmy w kółku przy kupce piachu i udając palących papierosy kibiców, nogami rozgarnialiśmy piach w poszukiwaniu torby. Gdy już robiło się nerwowo pojawił się plastik –schyliłem się i wyciągnąłem zakopaną torbę –dalej akcja przebiegała wg. planu – na szczęście Lechia strzeliła gola –na widok transparentu cały stadion przez kilkanaście minut skandował solidarnościowe hasła. Jacek Kurski zostawił na miejscu kurtkę z dokumentami , ale od czego obstawa –oddaliśmy mu ją bezpiecznie. Ostatnią akcją związaną z wyborami , w której uczestniczyłem było liczenie frekwencji w komisji wyborczej przy ul. Rodakowskiego oraz czasowe jej zagazowanie. Użyliśmy kilku litrów roztworu amoniaku (zdobyty przez .P. Andrzeja Kuczyńskiego gdzieś na Akademii Medycznej) – rozlaliśmy całość w przedsionku a później z mieszkania Witka Chabrowskiego obserwowaliśmy biegającą milicję szukającą sprawców i liczyliśmy ludzi wchodzących głosować. Frekwencja była bardzo mizerna.
Przeprowadzaliśmy kolejne akcje m in. malowanie wielkiego napisu „Solidarność” w bardzo eksponowanym i niebezpiecznym miejscu przy ul. Grunwaldzkiej naprzeciw wylotu ul. Słowackiego – co kilkanaście minut przejeżdżało jakieś milicyjne auto…poradziliśmy sobie z tym tak, że każdą literę napisu malował ktoś inny co znacznie skróciło akcję choć litery były nierówne. Dziś już nie ma tego muru –powstała w tym miejscu Galeria handlowa. Wydaje się dziś, że to nic wielkiego, ale w każdej chwili i to z sześciu różnych stron mogła nadjechać milicja a droga ucieczki była bardzo kiepska. Dość udaną akcją była też akcja przypominająca o zbrodni Katyńskiej przeprowadzana na cmentarzach –największą przeprowadzili koledzy na cmentarzu Srebrzysto zawieszając wielki transparent między drzewami, który chodziliśmy podziwiać z Mariuszem na drugi dzień. Ja z Piotrem Abramczykiem przeprowadziliśmy akcję na cmentarzu w Oliwie –zrobiliśmy w pobliskim lesie krzyż brzozowy, umieściliśmy tabliczkę i wkopaliśmy go w centrum cmentarza. Ciekawą akcje przeprowadzałem z Mariuszem Wilczyńskim na zlecenie kolegów z „Topolówki” –mieliśmy zagazować mieszkanie współpracownika SB, który wydawał uczniów Trójki –uzbrojeni w gaz łzawiący odszukaliśmy mieszkanie w bloku niedaleko kolejki SKM na Zaspie. Słychać było, ze mieszkańcy są w domu –mieliśmy po otworzeniu drzwi wrzucić gaz i się ewakuować. Dzwonimy –nikt nie otwiera, łomoczemy – chcieliśmy wyważyć drzwi, ale słyszymy ze środka małe dziecko –po krótkiej dyskusji odstąpiliśmy od wykonania –nie byliśmy bandytami taki gaz dla dziecka mógł być zabójczy a i tak konfident miał o czym rozmyślać. Dziś już miesza mi się chronologia tych wszystkich akcji więc trudno jest mi je umiejscowić w konkretnym czasie. Wyemitowaliśmy też serię zdjęć marszałka Piłsudzkiego –odbitki z podpisem na papierze fotograficznym, były różne pocztówki i plakaciki okolicznościowe. Kontakty z podziemną Solidarnością były coraz częstsze – raz nawet użyczałem lokalu na spotkanie ukrywającego się Borusewicza z Mariuszem – o czym była mowa –nie wiem. Braliśmy udział w kolejnych demonstracjach i akcjach. W IX ce przerwy milczenia wychodziły wspaniale – wściekły aktyw partyjny biegał, ale przecież nie mógł zarzucać młodzieży , że nie hałasuje. Niestety SB nie próżnowało –zbierało materiały, werbowało współpracowników wśród nauczycieli i dyrektorów. Przykładem może być ówczesna dyrektor IX LO –Danuta Kledzik – jak się później okazało zarejestrowana jako kontakt operacyjny (KO) DK –gorliwie wspierała SB w tropieniu swoich uczniów –w wolnej Polsce była za to długoletnim kuratorem oświaty a obecnie jest jakimś prominentnym urzędnikiem samorządowym i działaczką gdańskiego SLD…
Długo nam się udawało, ale poparcie masowe dla podziemia spadało –zaczynaliśmy rozważać bardziej radykalne działania aby ożywić opór społeczny-zupełnie inaczej niż pacyfistyczna postawa podziemia Solidarności. Bodajże w końcu roku szkolnego 85/86 przypadkowo w czasie brawurowej, ale nie ubezpieczonej akcji wpadł Piotr Abramczyk –został aresztowany. W czasie rewizji doszły kolejne obciążające go materiały. Początkowo czekaliśmy na kolejne aresztowania, ale wszystko wskazywało na to, że przy odrobinie szczęścia SB nie będzie w stanie powiązać Piotra z FMW. Zaczęły się wakacje –czyli czas obniżonej aktywności, porozjeżdżaliśmy się w różne strony a Piotr został w areszcie co dzień poddawany szykanom. SB powiązało go z FMW, zaczął zeznawać. Rankiem zaraz po moim powrocie z pieszej pielgrzymki do Częstochowy obudziło mnie SB –dwóch funkcjonariuszy w tym zajmujący się Federacją Sławomir Rudnicki. Zaskoczenie było zupełne. Na szczęście rewizji poddano tylko mój pokój –w pokoju rodziców i piwnicy była cała masa innych materiałów, ale i tak to co miałem u siebie wystarczyło choć też nie wszystko znaleźli, dodatkowo ukradli mi bagnet grożąc, że jak się będę dopominał to mnie oskarżą o nielegalne posiadanie broni(!). Przewieźli mnie wraz z materiałami na Okopową-cały czas myślałem jaką wymyślić wiarygodną historyjkę aby powiązać posiadane przeze mnie wydawnictwa. Myślałem, że aresztowano mnie w wyniku jakiegoś donosu – w końcu nie kryłem się ze swoimi poglądami. Po przewiezieniu mnie i wprowadzeniu na piętro zaczęło się oczekiwanie na przesłuchanie –miałem trochę czasu aby ochłonąć i poukładać fakty –postanowiłem zrobić wrażenie naiwnego i przypadkowo wciągniętego w działalność. Trzech SBków przeglądało jakieś materiały i kasety video. Po jakimś czasie zaczęło się przesłuchanie- ilość ich wiedzy nt. FMW była porażająca –nie wiedziałem, że mają ją głównie z zeznań kolegów i w wyniku fatalnego braku wyobraźni jednego z nich, który prowadził dziennik pisząc w nim także nt. naszej działalności. Myślałem wtedy, że mięli wśród nas jakiegoś agenta. Dużo pytali o FMW, Mariusza Wilczyńskiego, drukowanie, Grupy wykonawcze…na większość odpowiadałem, że nie wiem, że wyczytałem w Monicie itd., że bibułę mi podrzucono – nie wiem kto –SBcy nie byli zadowoleni. Cześć faktów np. znajomość z Mariuszem czy Piotrem Abramczykiem musiałem jakoś opisać prawdopodobnie-przytaczali całą masę faktów i zdarzeń, w których uczestniczyłem. Jako że nie wpadł ze mną żaden sprzęt kategorycznie zaprzeczałem, że brałem udział w druku. Pytano mnie o wiele osób – części z nich faktycznie nie znałem z nazwiska więc nie miałem kłopotu z mówieniem, że ich nie znam. W końcu na podstawie moich odpowiedzi sklecili protokół przesłuchania, który nie zawiera zdecydowanej większości pytań jakie mi zadano a ja odpowiadałem, że nie wiem, nie pamiętam itd. Próbowali mnie jeszcze podpuszczać, że myśleli, że złapali „grubą rybę” i żebym się przyznał do druku bo takie marne zeznania – powiedziałem im, że mi przykro, ze ich rozczarowałem. Nie stosowano wobec mnie żadnego przymusu fizycznego, próbowali mnie przyłapać w zeznaniach pytając ostro na przemian i roztaczając przede mną czarną wizję mojej przyszłości. Po przesłuchaniu poinformowano mnie, że jeżeli zgodzę się na nagranie video moich zeznań i podpiszę deklarację o przestrzeganiu prawa to będę mógł skorzystać z obowiązującej amnestii. Nie miałem nic do stracenia – zgodziłem się – w końcu tak wymuszona deklaracja nic dla mnie nie znaczyła. Zawieziono mnie do koszar na Biskupiej Górce i nagrano odczytane przeze mnie fragmenty protokółu z przesłuchania. Wypadło to chyba żałośnie bo nie wykorzystano tego nagrania w TV jak było to w tym czasie w modzie. Jak się po latach okazało podpięto mnie wraz z Jackiem Bielakiem pod tzw. akcję „Brzoza”, która polegała na aresztowaniu działaczy podziemia i przedstawianiu tego faktu jako dobrowolnego zgłoszenia się na SB w celu ujawnienia swojej działalności w ramach amnestii. Na odchodnym dostałem wezwanie na przesłuchanie na drugi dzień jako świadek w sprawie Piotr Abramczyka-na tym przesłuchaniu praktycznie powtórzyłem zeznania z dnia poprzedniego. Po wyjściu poinformowałem rodziców –ojciec już załatwiał adwokata – i skontaktowałem się z Mariuszem. Opowiedziałem o co pytali, co wiedzą itd. Prosiłem o namiary na adwokata Piotra i też przekazałem co zeznałem. Ostrzegłem też wszystkich, z którymi miałem kontakt , o ile pamiętam dziewczynę z Przymorza spotkałem gdzieś na dworcu w Oliwie. Byłem w szoku. Wyglądało na to, że SB wie bardzo, bardzo dużo i zna prawie wszystkich działających – byłem święcie przekonany, że to w wyniku pracy jakiegoś agenta –przestałem ufać innym a oni pewnie mi- później okazało się, że prawie całość posiadanej przez SB wiedzy była niestety wynikiem gadatliwości kolegów na przesłuchaniach. Ciągle oglądałem się za siebie – nie wiedziałem czy jestem śledzony. Spotkałem się jeszcze z Mariuszem, ale już jako osoba spalona nie chciałem się w nic angażować. Planowaliśmy jeszcze jedną desperacką akcję – zagazowanie budynku KW PZPR w Gdańsku, ale poza Mariuszem i mną nie było nikogo…to było za mało –przed budynkiem był stały posterunek milicji, który trzeba było obezwładnić – do akcji w związku z tym nie doszło niestety. Na tym skończyła się moja działalność w FMW. Jak się później okazało SB miało mnie pod obserwacją jeszcze co najmniej rok później- już w innej szkole dopytywali się o mnie strasząc nauczycieli…Nadal chodziłem na manifestacje – z wielką radością widziałem grupy z transparentami FMW, znajdowałem pięknie wydane Monity – FMW odrodziło się w nowej ekipie –jeszcze bardziej silna i prężna.
Gdańsk, maj 2008
Piotr Dowżenko