Moje opracowanie, nie będzie typowym dokumentem historycznym, raczej spojrzeniem świadka, uczestnika organizatora tamtych wydarzeń. Polegam pisząc te słowa w większości na swej pamięci, jak jednak nie raz już się przekonałem, potrafi ona nie zawsze być precyzyjna. By trzymać się w ryzach faktograficznych, weryfikowałem me wspomnienia z relacjami, jakie po prawie każdym z happeningów zamieszczaliśmy w piśmie FMW Region Gdańsk „Monit”
Wiatr przywiał nam tę formę protestu z Wrocławia, choć trudno ustalić, czy nie pierwszym takim zdarzeniem w okresie PRL-u, była akcja kolegów z WiP-u gdańskiego, którzy przebrani za zwierzęta protestowali na dachu jednego z delikatesów. Bez względu, na kolejność i kto dzierżył palmę pierwszeństwa, w Gdańsku, ekspresja uliczna poszła dwutorowo, manifestacje, zadymy, walki z ZOMO, zaczęły się przeplatać z próbami ośmieszania systemu, której formą stały się happeningi. Szarość bogobojnej walki, uzupełniła namiastka pomarańczowej „rewolucji”, choć w przypadku Gdańska miała ona zabarwienie bardziej czerwone...
Pierwszy na szeroką skalę happening, miał miejsce w Sopocie 21 marca 1988r. Nie chcąc by sprawstwo było przypisane jakiejkolwiek organizacji, wezwaliśmy do udziału, wraz z innymi organizacjami, jednak bez używania własnych nazw. Akcja ta była szeroko opisywana, byłem jej jednym z wielu organizatorów i uczestników. Poniżej zacytuję relację z „Monitu” nr 45 z marca 1988r. Zanim jednak to uczynię kilka spostrzeżeń.
W noc poprzedzającą wydarzenie następuje „wjazd” ZOMO do mieszkania Jacoba z WiP-u gdzie dochodzi do zatrzymania całej ekipy. WiP, wtedy już nie uznającej działalności konspiracyjnej, więc dla SB była to prosta sprawa. W dniu akcji Sopot przypominał zmilitaryzowane miasto, patrole ZOMO, rozbijały każdą podejrzaną grupkę młodzieży. Kukłę dostarczył Zbigniew Mańczyk z FMW. Z powodu raku ekipy w WiP-u pozostała część zmuszona została do improwizacji. Trudno było zacząć, ale gdy się to udało, nastąpiła wręcz gonitwa z kukłą Jaruzela, by prosto z Molo utopić ją w Bałtyckiej wodzie. ZOMO i SB broniła kukły, grupie ok. 200 osób ta sztuka się udała. Doszło do wielu zatrzymań, posypały się wyroki i kolegia. Nie wchodząc w szczegóły zacytują anonsowaną już relację z „Monitu”
WIOSENNE IGRASZKI – AUTOR Borys
„W Sopocie, 21 dnia miesiąca marca około godziny 17.30 zaobserwowano wreszcie wiosnę, która w tym roku z dość dużym opóźnieniem dotarła do Trójmiasta. Ale już od godziny 15.30 jej zwolennicy krążyli po „Monciaku”, by godnie ją przywitać i jednocześnie pożegnać „serdecznie” zimę. Przybyli też tam przeciwnicy wiosny, zwarci i gotowi do odparcia jej pierwszych ataków – zaś część z nich celem dezorganizacji obchodów powitalnych próbowała podszywać się za wrogów zimowych ciemności. W związku z zaistniałą sytuacją wiosna postanowiła zaczekać jeszcze chwilę z przybyciem. W oczekiwaniu na ten radosny fakt jej sympatycy przyszli na molo i wypatrywali poprzez szkła czarnych okularów jej pojawienia się w morzu. Po dłuższej chwili, w trakcie, której wciąż wzrastało napięcie i wypełnionej ciągłymi drobnymi utarczkami słownymi z przeciwnikami wiosny, jej zwolennicy gromadnie wyszli na plażę, nieopodal Grand Hotelu. Tam też wyszła z krzaków zima, zwana także Marzannem, alias Generałem, która również, ale z wrogimi zamiarami czekała na wiosnę. W szybkim tempie dotarła ona na brzeg, gdzie jednak dziki zdecydowanej postawie zwolenników wiosny została utopiona. W tym też momencie przyszła do nas wiosna, którą zewsząd od razu próbowali schwycić „cichociemni” znajdujący się wśród szeregów jej wielbicieli. W tym też czasie grupkę radosnych młodych ludzi zaatakowali ćwierćinteligenci, zwolennicy zimy. Pierwszy z nich, wąsaty dowódca po otrzymaniu „kilkunastu” szybkich, ręcznych odpowiedzi na swój krok do przodu, przezornie wycofał się, jednak pozostali rzucili się, przede wszystkim celem ratowania utopionego generała, którego zaraz też poddano reanimacji. Reszta zaś rozbiegła się dla „zabawy w berka”, troszkę jednak zmodyfikowanej, gdyż rękę zastąpiła pałka, goniącego człowieka ZOMO wiec, a tylko plecy ludzi pozostały plecami.
Znaczne straty w szeregach miłośników wiosny nie przeszkodziły im bynajmniej w naruszeniu stałości szczątek łapaczy. Zaś jeden z ambitniejszych „niebieskich ptaków”, spiesząc się z rozpędzonego samochodu do polowania na ludzi, wyskoczył, padł na ziemię i już nie powstał, prawdopodobnie łamiąc rękę. Po święcie wśród łapaczy odbył się „podział łupów” – każdy wyszukiwał swojego partnera do zabawy i chwalił się dowódcy, że jest bohaterem, bo złapał właśnie tego 16 letniego chłopaka.
Jednak najważniejsze pozostaje faktem. Wiosna zawitała do Trójgrodzia, a jej powitanie jeszcze raz wykazało, że; „ZIMA WASZA /była/ WIOSNA NASZA /jest/”.
A tak na marginesie – brutalna akcja „smurfów” przerywająca radosne obchody święta wiosny, ponownie uświadomiła nam, ze ich chamstwo jest nieograniczone. Pobito wielu młodych ludzi, dostała też i została następnie zatrzymana życzliwa młodzieży „babcia”. Tylko tak dalej, a w końcu się wszyscy zdenerwujemy i nie tylko generała, ale i jego najemników z Polski wyprosimy.
Zachwyca także postawa SB, która zmobilizowała chyba wszystkich gdańskich emerytów w swoje szeregi, aby wykorzystać ich do akcji przeciw wiośnie.
Strach władzy jest przerażający. Już na dzień przed obchodami aresztowano prewencyjnie 19 /cyfra nie czytelna/ osób podejrzanych o jej przygotowanie, w czasie święta wiosny zatrzymano w sumie około 40 osób, z czego ok. 14 przetrzymano i wlepiono kolegia od 30 do 50 tyś zł. grzywny.Dwie osoby staną przed sądem i będą odpowiadać w trybie zwykłym.
Tak, władza nie ma poczucia humoru, ale to nic. NA RAZIE PRZYŁĄCZMY SIĘ DO OGÓLNOPOLSKIEGO WOŁANIA: UWOLNIĆ MAJORA!”
Powyższa relacja była pisana przez jednego z redaktorów Monitu, raczej językiem dowcipnym i z perspektywy 17 latka. W takim właśnie wieku większość z nas wtedy była. Sympatyczne określenia ZOMO, SB brały się z konwencji happeningowej, jednak nie do śmiechu po tej akcji było nam a zwłaszcza pobitym i zatrzymanym. Musiał minąć dłuższy czas by FMW Region Gdańsk podjęła kolejne akcje w tym stylu.
Nie przypominam sobie, kolejnych tego typu akcji, dopiero 1 maja 1989 roku zorganizowaliśmy największy happening, w którym uczestniczyło ok. 600 osób, zakończony długotrwałymi walkami od Gdańska skończywszy we Wrzeszczu. Była to ostatnia brutalna akcja ZOMO i MO w stosunku do manifestantów z tamtego okresu, jednocześnie największy happening, jaki udało się w Gdańsku zorganizować. Najlepiej tamten czas oddać powinna relacja z Monitu nr 81-82 mylnie oznaczona jako 80-81 z maja 1989.
1 MAJA ALE JAJA
„Takiego pierwszego maja Gdańsk jeszcze nie oglądał. „Świąteczne atrakcje” przyjęły oblicze przez nikogo nie oczekiwane.
Jeszcze dzień wcześniej pod Kościołem św. Brygidy Lech Wałęsa nawoływał do społecznego, wyborczego czynu pierwszomajowego. Dzień później okazało się, że jego słowa najbardziej milicja wzięła sobie do serca, choć „czyn” jej na pewno nie był wykonywany społecznie.
Rozpoczęło się o godz. 10.00 po mszy w kościele św. Brygidy pochodem, który dotarł ok. 11.00 na Długi Targ. Tam właśnie pod budynkiem ratusza odbywał się wiec Solidarności Walczącej z udziałem Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz. Wokół zupełny spokój, w polu widzenia żadnej milicji a w tłumie konsternacja pomiędzy kolejnymi okrzykami zwolenników Gwiazdy i nielicznych Wałęsy, włączyły się silne głosy kilkunastu młodych ludzi /FMW/, poprzebieranych w komunistyczne atrybuty, którzy „nieco wcześniej” rozpoczęli happening. Pomimo chwilami zdecydowanego wobec nich wrogiego nastawienia tłumu, odbyło się jednak bez przygotowanego wcześniej okrzyku; „Prosimy Was nie bijcie nas”.
Strasznie poważne wywody wiecujących przerwane zostały informacją /jak się okazało później, wyolbrzymioną/, że pod pomnikiem J. Sobieskiego milicja zaatakowała idącą z kościoła św. Brygidy demonstrację zwolenników L. Wałęsy. „Gwiazdowcy” pomimo opozycyjnej przecież wobec nich postawy, bez dłuższych wahań ruszyli na pomoc. Około 12.20 opuścili Długą i na ratusz dostała się wreszcie w całości „nowa lewica” FMW dotychczas manifestująca przed fontanną Neptuna. Obwieszona czerwonymi flagami, odznaczona pięcioramiennymi gwiazdami, w akompaniamencie bojowych okrzyków: „Józef Stalin”, „Niech żyje partia”, „Opozycja do podziemia”, szybko zajęła centralny punkt gdańskiej starówki. Ubrany „konspiracyjnie” przedstawiciel ukrywającego się zdrowego odłamu PZPR-u czyli tzw. „Fabryki Maszyn Wiertniczych”, odczytał przerywane burzliwymi owacjami i przyjęte z bardzo dużym zainteresowaniem oświadczenie swojej grupy. Opowiedziała się ona zdecydowanie przeciwko ugodowości kierownictwa partii, represjonowaniu czołowych działaczy FMW /patrz dymisja J. Urbana/ i wieszania psów na tak zasłużonych towarzyszach jak Józef Wissarionowicz. Równocześnie w tłumie rozrzucono ulotki jeszcze bardziej radykalnej grupy, podpisującej się PZPR – Rewolucja Komunistyczna.
Chwile po wystąpieniu rozpoczęto kampanię wyborczą FMW do Sejmu, Senatu na Prezydenta, wysuwając kandydata do wszystkich tych instytucji w osobie ob. Matołka Koziołka. Akcję zbierania podpisów pod tą kandydaturą przerwać próbowali podstawieni „funkcjonariusze” SB, jednak ich kajdanki okazały się bublami produkowanymi przez kapitalistów. Wywołało to wspólne żądanie „Precz z burżujami”. Gdy gross obecnych złożyło już swe podpisy na liście wyborczej Matołka, do wiecu zaczęli przyłączać się, witani burzliwymi okrzykami, przedstawiciele ZMW, ZSMP i … rozbitej dwukrotnymi atakami milicji demonstracji „gwiazdowców”. Po zebraniu się około 600 osób i wspólnym odśpiewaniu „Międzynarodówki”, z okrzykami „Głosujemy na Matołka”, ruszyliśmy wzdłuż Długiej. W trakcie przemarszu wysunięto zresztą jeszcze dwóch kandydatów na kandydatów: Lisa Chytruska, ostatnią nadzieję reformy gospodarczej i Misia Yogi, przyszłego monarchę. Dość szybko, w rytmie śpiewanej przez wszystkich, skocznej „Kalinki”, posuwaliśmy się w stronę Komitetu Wojewódzkiego, budynku zajmowanego dotychczas przez ugodową frakcje PZPR-u. W odległości kilkuset metrów od gmachu, pod pomnikiem J. Sobieskiego przed nas, młodych komunistów, z piskiem opon zajechały milicyjne wozy. Rozpoczęła się jatka, połączona z efektownymi gonitwami za młodymi rewolucjonistami, po całym placu wokół pomnika. Kilkunastu działaczy nowej lewicy dostało się pod pałki siepaczy, kilku z nich następnie zatrzymano.
Gdy tylko pozbieraliśmy się, jeszcze w happeningowym nastroju rozpoczęliśmy ponowne ustawianie szyków. Drugi brutalny atak rozproszył nas jednak po dużym obszarze starówki. Przez pewien czas wydarzenia rozpatrywać można tylko z punktu widzenia poszczególnych grupek. Moja znalazła się w okolicy Bazyliki Mariackiej. Choć jeszcze byliśmy udekorowani czerwonymi flagami, odcięto nas tam od przejścia w stronę Ratusza. Po kilku próbach zastraszenia nas, chwila pertraktacji i wozy cofnęły się, a my ruszyliśmy ponownie w kierunku Długiej.
Młodzi komuniści okazali się niezwykle wytrwali i szybko znowuż zebraliśmy się niemal wszyscy. Jednak wobec zaistniałych ataków kontrrewolucji oraz „zagarnięcia” naszych towarzyszy na komisariaty i pobiciu ich, musieliśmy odrzucić happeningową konwencję.
Po krótkich naradach ruszyliśmy wzdłuż Długiej. Jeszcze chwila postoju pod Ratuszem i następnie pochód zajął estradę na Długim Targu. Pod nią zgromadziło się ok. 600 osob, które wspólnie zadecydowały, że koniecznie trzeba upomnieć się o zatrzymanych i pobitych. Przed wyruszeniem w drogę ustalono miejsce kolejnego spotkania po ewentualnych atakach – miał być to główny gdański festyn rządowy na Placu Zebrań Ludowych.
Na razie, po raz kolejny w tym dniu przeszliśmy ul. Długą, udając się w kierunku „Lotu”. Po drodze z setek gardeł wznosiły się okrzyki: „Precz z komuną”, „Uwolnić zatrzymanych”. Akcja nabrała tempa po przejściu przez Złotą Bramę. Najbliższym naszym celem był przystanek tramwajowy, gdy jednak dotarła Don czołówka pochodu w przechodzących ulicą wjechały wozy milicyjne, odcinając ich od reszty. Milicja „zajęła się” odciętą częścią. Na Targu Węglowym przylegającym do budynku „Lotu”, powtórzyła się sytuacja z okolic pomnika Sobieskiego: masowe wędrówki ludów, które w znacznie przyspieszonym tempie próbowały uciec przed ścigającymi je hordami umundurowanej do boju milicji. I rozlegające się z radiowozu: „rosimy dzieci o nie przebieganie przez ulicę, tutaj nie ma przejścia”… Minęło następne pół godziny. Na Placu Zebrań jest już jedna cześć rozbitej grupy. Za chwilę pojawia się druga, trzecia, czwarta, piąta… Wreszcie jest ok. 200 osób. Siła to nie mała, wykorzystano ją też doskonale. Zwartą grupą, przez środek festynu przebito się pod amfiteatr, gdzie nie zważając na mizerny opór porządkowych kilka osób weszło na scenę. Przy pełnym nagłośnieniu poinformowali oni ok. 2 tyś. Tłum o zaistniałej sytuacji, zażądali uwolnienia zatrzymanych kolegów i wezwali do wspólnego manifestowania w tym celu… gdy nagle wyłączono prąd elektryczny na całym festynie. Już bez głośników poinformowano, że miejscem następnego wiecu będzie plac przed Domem Towarowym „Neptun” w centrum Wrzeszcza. Wyruszono wspólnym, ogromnym pochodem – około 3/5 uczestników festynu przyłączyła się do grupki zapaleńców.
Gdy idąc główną arterią Trójmiasta, Aleją Zwycięstwa, ten ‘pierwszomajowy pochód” zbliżał się do Opery Bałtyckiej, na drodze ukazała się bariera samochodów milicyjnych. Skierowano się więc w kierunku ul. Traugutta, początkowo z zamiarem „odwiedzenia” festynu na stadionie gdańskiej „Lechii”, następnie po prostu z chęcią ominięcia milicji… Właśnie na Traugutta, w pobliżu zejścia do centrum Wrzeszcza, w pochód od frontu wjechały rozpędzone „suki”, powodując rozproszenie manifestantów. Ratowali oni własną skórę ucieczka w kierunku akademików studenckich, znajdujących się w pobliżu i otaczających je lasów. W okolicy placu boju pozostała tylko niewielka ariergarda uciekających. Zawróciła ona, widząc że, kilka osób jest brutalnie pałowanych przez milicyjnych oprawców. Przeprowadzony kontratak, połączony z bombardowaniem milicji kamieniami, doprowadził do chwilowego załamania się szyków ZOMO, nie przyniósł jednak pełnego powodzenia. Wobec fiaska walki, demonstranci wycofali się do jednego z akademików, gdy tymczasem w okolicznych lasach i na drogach odbywało się polowanie na młodzież. Ostatni samotny wobec ZOMO-wców chłopak, który do końca prowadził akcję obrzucania ich kamieniami, został złapany i pobity palami. Kilku dalszych schwytano pomiędzy akademikami. Kwadrans później na ulicy Sobieskiego spotkały się dwie grupki manifestantów, w sumie kilkanaście osób. Po dosyć długim oczekiwaniu na autobus w kierunku Wrzeszcza, wyruszyli oni na piechotę. Bocznymi drogami, przedostali się do centrum, gdzie właśnie rozchodziła się podobna 50 osobowa grupa. Gdy ci epigoni porannego happeningu dochodzili w pobliże Domu Towarowego, na ulicy Partyzantów, oczom ich ukazał się widok ponad 100 niebieskich wozów bojowych, najwyraźniej oczekujących na ponowne zebranie się rozbitej demonstracji. Kilkunastu osób nie zaatakowano jednak.
Pod „Neptuna” dotarło w sumie 26 osób, które w tak „licznym” gronie zorganizowały mały wiecyk i niewiele sobie robiąc z niedalekiego zgrupowania milicji, skandując: „Uwolnić zatrzymanych”, przeszły na dworzec kolejowy we Wrzeszczu. Wzbudziły tam małą sensację, przemawiając jeszcze na peronie. Po chwili rozjechały się w przeciwnych kierunkach kolejkami elektrycznymi. Całe zajścia, począwszy od Gdańska, a kończąc na Wrzeszczu, trwały ok. 5 godzin.
W chwilę po odjeździe kolejki do Gdańska, pod dworcowy budynek zajechały milicyjne samochody...
Na marginesie wydarzeń 1 maja zauważyć można kilka ciekawych rzeczy. Po pierwsze, nie zmieniło się w naszej Ojczyźnie prawie nic. Po drugie, władza młodzieży boi się bardziej niż ognia. Po trzecie, za pomocą wytrwałości i uporu, jesteśmy w stanie władzę tę pokonać. I po czwarte, „są nas tysiące” – jak krzyczała idąca przez Warszawę kilkunastoosobowa grupa...
AUTOR WACEK
Kolejne happeningi następowały praktycznie tydzień po tygodniu. Już 1 czerwca 1989 r FMW wezwała do udziału w happeningu „Jaruzelski na Prezydenta”. W aplu czytamy:
„Dnia 1 czerwca zapraszamy pod Neptuna na happening z okazji międzynarodowego dnia dziecka i wystawienia kandydatury generała Jaruzelskiego na prezydenta.
Prosimy o przyniesienie ze sobą czarnych okularów, smoczków dziecięcych, transparentów, instrumentów i innych niezbędnych do imprezy rekwizytów”.
Apel podpisany przez Fabrykę Maszyn Wiertniczych i Fabrykę Materiałów Wybuchowych.
Frekwencja była też liczna i akcja bardzo udana. Idąc za ciosem, FMW wezwała 9 czerwca na kolejny happening, celem którego był protest związany z militaryzacją szkół. Młodzież w liczbie ok. 300 osób przemaszerowała Długą pod budynek Kuratorium Oświaty, gdzie doszło do regularnej bitwy między uczestnikami wyposażonymi w kartonowe czołgi, hełmy. Użyto bomb dymnych z mąki, były sanitariuszki, ranni. Słowem wielka bitwa.
Pamietam, iż kaski robione z kleju na mąkę i gazet produkowane były w dwóch miejscach u Czesława Mila w mieszkaniu, oraz w piwnicy Macieja i Oli Bakiera. To była prawdziwa masowa produkcja.
Do kolejnej akcji wezwał Front Milicji Walczącej, który zorganizował happening 7 października w 45 rocznicę powstania Milicji Obywatelskiej. Tradycyjnym miejscem był Gdańsk i fontanna Neptuna. Młodzi ludzie z kartonowymi tarczami, przebrani za Milicjantów dziarsko „pałowali” przechodniów i siebie samych. Niestety padał deszcz, mimo to akcję można było uznać za udaną.
Wszystkie te happeningi były zapowiadane w Monicie, ulotkami jak i plakatami, które znajdują się obecnie na stronie WWW.fmw.org.pl , podobnie jak i relacje fotograficzne, wraz z filmem, serdecznie polecam.
Ostatni happening, jednocześnie próba kontynuacji działalności FMW po akcji okupacji KW PZPR w Gdańsku miał miejsce 2 marca 1990 roku w centrum Gdańska Wrzeszcza. Przyczynkiem do jego zorganizowania stała się rocznica rewolucji październikowej.
Organizatorzy, mimo udziału ok. 100 osób uznali to za klęskę, ponieważ wszystkie poprzednie zamykały się nie mniejszą liczbą niż 300 osób.
Ukazując skalę depresji ludzi z FMW zacytuję za Monitem nr 103 z marca 1990 r.: „Dnia 2 marca Br. We Wrzeszczu ok. godz. 15.30 odbył się happening. Po przemówieniach i odczytach uczestnicy /ok. 100 osób/ udali się pod budynek „Sezamu”, gdzie nieco opóźniony Mikołaj rozdawał za darmo zupki!
Jak twierdzą autorzy z Frontu Miłośników Wielkiej rewolucji, akcja ta miała na celu doprowadzenie do wybuchu wojny /cyt. Rewolucji/. Cel ten nie został jednak osiągnięty, co zmusiło dowództwo do zakończenia działań ulicznych /zaczepnych/ a marsz pod konsulat ZSRR siłą wstrzymano…
Tak na poważnie – było to kompletne nasze fiasko i jedyne, czym możemy się pocieszyć to, to, że gorzej już być nie może…
A skoro tak to do następnej imprezy, miejmy nadzieję, że ciekawszej i lepiej przygotowanej”…
Podsumowując, akcje happeningowe w Gdańsku, nie przybrały takiej formy jak te we Wrocławiu, jednak były znaczącymi w końcówce lat osiemdziesiątych, skalą swą zaskakując organizatorów, zwłaszcza te pierwsze. Cóż koniec był dla wszystkich podobny, zarówno ta forma jak i dalsza kontynuacja działalności FMW powoli przechodziła do historii. Pozostały piękne wspomnienia, dokumenty. Może to mało, ale wtedy, tak bardzo brakowało nam uśmiechu, nawet ten przez łzy był czymś ważnym. 1 maja zaraz na początku zatrzymano naszego kolegę Andrzeja Duffeka, wiedzieliśmy o tym. Happening przerodził się w kilku godzinną bitwę z ZOMO, budowano barykady, zatrzymano, co jest udokumentowane na filmie, jednego UB-eka, któremu odebrano nadajnik. Byliśmy już jedną nogą w Wolnej Polsce i zamiast zabawy, doszło do tradycyjnej zadymy. Na skandowanie w kierunku ZOMO: „ZOMO z nami”, „Precz z opozycją” posypały się pały... Bolało bardzo, nie tylko fizycznie, ale i moralnie... Świat się zmieniał, we Wrocławiu się bawią a u nas? Ale mimo tego wszystkiego, dzisiaj wspominając to, się uśmiecham, bo pamiętam dziecięcy rowerek, na którym jechał kolega „Partyzant”, robiący za wóz transmisyjny, był on pożyczony od Czesława Mila, po dziś dzień mi wypomina ze go w walce utraciliśmy... Nawet, gdy szliśmy ulicami skandując: „Uwolnić Dufa”, spotkałem go kolejnego dnia, był cały siny, spałowany, ale nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu, mimo wielkiego współczucia. Nie mógł on zdjąć swych wymarzonych nowych Wranglerów, pamiętamy ile one wtedy znaczyły, dla młodego człowieka. Pociąć ich się nie zgodził, były cenne a ból znosił z godnością i tak się wspólnie śmialiśmy... Coś w nas pękło, zaczęliśmy widzieć lekko zabarwioną Ojczyznę. Szary stawał się delikatnym różowym. To też zasługa happeningów. Nie mieliśmy dość walki, byliśmy lepiej zorganizowani i gotowi do niej, butelki z benzyną, ładunki wybuchowe, kolce do przebijania opon, proce... W trakcie opisanego 1 maja, mój kolega właśnie we Wrzeszczu, podczas ostatniego rozbijania manifestacji, przywalił w kark leżącemu ZOMO-wcowi płytą chodnikową, w tym czasie inni ZOMO-wcy pałowali, kopali leżących demonstrantów, takie to były czasy, byliśmy od walki, ale satyra, gdy zawziętość nie wystarczała, okazywała się wspaniałym orężem, gdy nie można czegoś pokona, należało to ośmieszyć...
Robert Kwiatek „Jacek” Stowarzyszenie FMW